Właśnie wyszedł od nas pan. Kolejna już osoba, która wychodząc zabrała cząstkę mnie. Nas. To znaczy mnie i mojego synka. No bo z nas wszystkich tutaj to chyba jednak ja jestem najbardziej sentymentalnym egzemplarzem (mimo, że zdarza mi się sprawiać wrażenie wręcz przeciwne).
Ten ostatni (jak na razie) pan zabrał ze sobą wysokie pomarańczowe krzesełko, które Fi sam sobie wybrał ("lekko" zasugerowany przeze mnie, nie powiem), kiedy ledwo co siedzieć zaczynał, i trzeba było się przygotować do nowej przygody noszącej nazwę "szamam sam!". Wybór uwieczniony został na zdjęciu, które bardzo lubię..
Jesteśmy jeszcze w Indiach, ale
od ostatniego weekendu zaczynam czuć podmuch wiatru w plecy, i rozglądać się trochę bardziej nerwowo po tutejszych ulicach czując, że nie zdążę zapamiętać wszystkiego.. Bo przed nami ledwie 5 miesięcy, z których nie będzie nas na miejscu całe dwa..
Zabrałam się więc też do wyprzedawania rzeczy, które pomału przestają służyć nam, a głównie Fi - zwłaszcza do tych ciężkich (wagowo, nie wspomnieniowo). Bo choć mogłyby radośnie posłużyć następnemu dzidziusiowi, to jednak logika podpowiada, żeby jednak (ponieważ w międzyczasie już opuszczamy tę piękną, dziwną i tak inną krainę) tu sprzedać, a "tam" (gdziekolwiek to będzie) - kupić. W razie gdyby ktoś zechciał nam przyjść na świat.
Ogólnie jestem przeciwna zbędnemu kupowaniu nowego, gdy mamy jeszcze (a) stare (b) i całkiem dobre (c) i takie słodkie, bo przecież dzidziaka naszego, i "on wtedy, pamiętasz..". Najlepiej byłoby, gdyby dana rzecz mogła nam posłużyć dwa razy dłużej, dwa razy bardziej, i posłużyć "wszystkim naszym potencjalnym berbeciom". No ale póki co jest nas trójka, i na razie - przynajmniej do wyjazdu - tak zostanie. Tak więc z zimną krwią wrzuciłam zdjęcia na chennajskie forum ekspackie i (z już mniej zimną) wyniosłam dzisiaj fotelik.. a jakiś miesiąc temu wyniosłam tak łóżeczko turystyczne w kolorze czekolady, i materacyk, i wózeczek czerwony, jeszcze cudny, bo używany chyba ledwie przez 3 miesiące, i kilka innych "dupereli"..
Z jednej strony bardzo chciałabym już mieszkać w miejscu, gdzie będę mogła spokojnie zostawić tych kilka przedmiotów, i na przykład obdarować nimi moją siostrę.. jeśli przyjdzie odpowiedni moment.. Marzy mi się to bardzo. W każdym rozumieniu zresztą! (nie oszukujmy się, najbardziej marzą mi się bliscy kuzyni dla małego Fi, po prostu).
No ale snując się tak po świecie, nie mamy w sumie swojego miejsca, a przedmioty nam towarzyszące musimy ograniczać do minimum, bo nasz limit wagowy jest niski, a przesłanie tego na własną rękę jest tak drogie, że zupełnie się nie opłaca, i byłoby wręcz głupotą, przy cenie za to jak za zboże.. Tak zresztą daliśmy się zrobić (u mnie to kwestia braku doświadczenia, a u męża.. no cóż.. krótkiej pamięci chyba!) przylatując tutaj.. Przywlokłam z Budapesztu makarony, pasty, oliwki, garnki, przyprawy.. bo spakowałam wszystko jak leci, a potem okazało się że nie wystarczyło nam limitu na naprawdę fajne ulubione rzeczy, ale było już zbyt późno by wszystko rozpakowywać i reorganizować... no ale całe życie się człek uczy.
Ten ostatni (jak na razie) pan zabrał ze sobą wysokie pomarańczowe krzesełko, które Fi sam sobie wybrał ("lekko" zasugerowany przeze mnie, nie powiem), kiedy ledwo co siedzieć zaczynał, i trzeba było się przygotować do nowej przygody noszącej nazwę "szamam sam!". Wybór uwieczniony został na zdjęciu, które bardzo lubię..
Jesteśmy jeszcze w Indiach, ale
od ostatniego weekendu zaczynam czuć podmuch wiatru w plecy, i rozglądać się trochę bardziej nerwowo po tutejszych ulicach czując, że nie zdążę zapamiętać wszystkiego.. Bo przed nami ledwie 5 miesięcy, z których nie będzie nas na miejscu całe dwa..
Zabrałam się więc też do wyprzedawania rzeczy, które pomału przestają służyć nam, a głównie Fi - zwłaszcza do tych ciężkich (wagowo, nie wspomnieniowo). Bo choć mogłyby radośnie posłużyć następnemu dzidziusiowi, to jednak logika podpowiada, żeby jednak (ponieważ w międzyczasie już opuszczamy tę piękną, dziwną i tak inną krainę) tu sprzedać, a "tam" (gdziekolwiek to będzie) - kupić. W razie gdyby ktoś zechciał nam przyjść na świat.
Ogólnie jestem przeciwna zbędnemu kupowaniu nowego, gdy mamy jeszcze (a) stare (b) i całkiem dobre (c) i takie słodkie, bo przecież dzidziaka naszego, i "on wtedy, pamiętasz..". Najlepiej byłoby, gdyby dana rzecz mogła nam posłużyć dwa razy dłużej, dwa razy bardziej, i posłużyć "wszystkim naszym potencjalnym berbeciom". No ale póki co jest nas trójka, i na razie - przynajmniej do wyjazdu - tak zostanie. Tak więc z zimną krwią wrzuciłam zdjęcia na chennajskie forum ekspackie i (z już mniej zimną) wyniosłam dzisiaj fotelik.. a jakiś miesiąc temu wyniosłam tak łóżeczko turystyczne w kolorze czekolady, i materacyk, i wózeczek czerwony, jeszcze cudny, bo używany chyba ledwie przez 3 miesiące, i kilka innych "dupereli"..
Z jednej strony bardzo chciałabym już mieszkać w miejscu, gdzie będę mogła spokojnie zostawić tych kilka przedmiotów, i na przykład obdarować nimi moją siostrę.. jeśli przyjdzie odpowiedni moment.. Marzy mi się to bardzo. W każdym rozumieniu zresztą! (nie oszukujmy się, najbardziej marzą mi się bliscy kuzyni dla małego Fi, po prostu).
No ale snując się tak po świecie, nie mamy w sumie swojego miejsca, a przedmioty nam towarzyszące musimy ograniczać do minimum, bo nasz limit wagowy jest niski, a przesłanie tego na własną rękę jest tak drogie, że zupełnie się nie opłaca, i byłoby wręcz głupotą, przy cenie za to jak za zboże.. Tak zresztą daliśmy się zrobić (u mnie to kwestia braku doświadczenia, a u męża.. no cóż.. krótkiej pamięci chyba!) przylatując tutaj.. Przywlokłam z Budapesztu makarony, pasty, oliwki, garnki, przyprawy.. bo spakowałam wszystko jak leci, a potem okazało się że nie wystarczyło nam limitu na naprawdę fajne ulubione rzeczy, ale było już zbyt późno by wszystko rozpakowywać i reorganizować... no ale całe życie się człek uczy.
Co jakiś czas pytam młodego, czy możemy sprzedać to czy tamto, a on właśnie wtedy przypomina sobie o tych rzeczach i odmawia kategorycznie, zaczynając się nimi właśnie bawić. To jest dość zabawne, i wiem już, że mam się nie poddawać, i wystarczy ponawiać pytanie co kilka dni lub tygodni, aż maluch dojrzeje do tego rozstania..
Fi zgodę na sprzedaż krzesełka wyraził wczoraj, niemniej ja sama, kiedy je przygotowywałam (głaszcząc na pożegnanie, jak członka rodziny), nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest ciepłe i nasze.
Ech baby. Lub ech matki, bo chyba raczej o to chodzi..

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz