Rozmawiając dzisiaj z Chłopem mym przez telefon (a wrócił dziś w nocy z kolejnej z regularnie powtarzających się kilkudniowych delegacji) i ustalając plan na popołudnie (mając wspólnego kierowcę - musimy), powiedziałam niechcąco coś, czego od razu pożałowałam.
Mianowicie : "Możesz zgarnąć Fi z przedszkola sam po drodze, możemy to też zrobić razem na rowerach (w domyśle: jak już w końcu wrócisz po tych wszystkich swoich konferencjach). Ważne, żeby wszyscy byli jak najszybciej w domu!".
I właśnie wtedy ugryzłam się w język. No bo przecież jak tu wpadną, całą dwuosobową bandą, to :
- legnie w gruzach wrażenie jako takiego porządku (nad którym pracowałam tyle czasu)
- sprzed komputera, przed którym niedawno usiadłam, będę musiała odskoczyć aż pewnie do jutra, albo i nie daj Boże do poniedziałku (dziś piątek!! no ale przecież jestem rodzicem, więc mnie to, że jest piątek, nie dotyczy)
- będę musiała stanąć na uszach i wymyślić jakiś podwieczorek, bo dziecko mające przecież przekąskę popołudniową w przedszkolu jakoś dziwnie zawsze jest głodne (ale on jest głody nie w taki sposób, że jest głodny i wszystko by zjadł, on jest głodny tak, że zjadłby płatki, czasem ewentualnie winogrona, i tyle)
- wymyślić, co przygotować na dziś do - oranysiuuu - sklepowych paluszków kurczakowych (bo dzisiaj właśnie splamiłam swój honor, i kupiłam po raz pierwszy czikenfingas.. nie wiem, co ze mnie za matka i za żona co ze mnie). Które, ponieważ jak się okazuje mają jedynie 40% mięsa w mięsie, nie będą pojawiały się więcej na naszym stole w tej wersji, ale jeśli Fi się do nich przy pierwszym posiedzeniu przekona, to będę kombinować mega zdrową wersję domową - i to mój chytry plan! W tym tygodniu bowiem dostrzegłam światełko w tunelu dla mojego dziecka, niezmotywowanego do próbowania zwłaszcza produktów mięsnych - kiedy Fi po zjedzeniu swoich kotlecików rybnych (i nietknięciu ziemniaków ani sałatki) chwycił za mojego - odłożonego "na jutro" - kotleta schabowego i zjadł ładnie połowę nie krzywiąc się, że to mięso przecież fuu.
Na piecu pyrka mi zupa soczewicowa, idealna na sobotę - żebym nie musiała dusić się tego dnia w domu (i w kuchni), jak dziś. Ach. Zapowiada się ..weekend!
Mianowicie : "Możesz zgarnąć Fi z przedszkola sam po drodze, możemy to też zrobić razem na rowerach (w domyśle: jak już w końcu wrócisz po tych wszystkich swoich konferencjach). Ważne, żeby wszyscy byli jak najszybciej w domu!".
I właśnie wtedy ugryzłam się w język. No bo przecież jak tu wpadną, całą dwuosobową bandą, to :
- legnie w gruzach wrażenie jako takiego porządku (nad którym pracowałam tyle czasu)
- sprzed komputera, przed którym niedawno usiadłam, będę musiała odskoczyć aż pewnie do jutra, albo i nie daj Boże do poniedziałku (dziś piątek!! no ale przecież jestem rodzicem, więc mnie to, że jest piątek, nie dotyczy)
- będę musiała stanąć na uszach i wymyślić jakiś podwieczorek, bo dziecko mające przecież przekąskę popołudniową w przedszkolu jakoś dziwnie zawsze jest głodne (ale on jest głody nie w taki sposób, że jest głodny i wszystko by zjadł, on jest głodny tak, że zjadłby płatki, czasem ewentualnie winogrona, i tyle)
- wymyślić, co przygotować na dziś do - oranysiuuu - sklepowych paluszków kurczakowych (bo dzisiaj właśnie splamiłam swój honor, i kupiłam po raz pierwszy czikenfingas.. nie wiem, co ze mnie za matka i za żona co ze mnie). Które, ponieważ jak się okazuje mają jedynie 40% mięsa w mięsie, nie będą pojawiały się więcej na naszym stole w tej wersji, ale jeśli Fi się do nich przy pierwszym posiedzeniu przekona, to będę kombinować mega zdrową wersję domową - i to mój chytry plan! W tym tygodniu bowiem dostrzegłam światełko w tunelu dla mojego dziecka, niezmotywowanego do próbowania zwłaszcza produktów mięsnych - kiedy Fi po zjedzeniu swoich kotlecików rybnych (i nietknięciu ziemniaków ani sałatki) chwycił za mojego - odłożonego "na jutro" - kotleta schabowego i zjadł ładnie połowę nie krzywiąc się, że to mięso przecież fuu.
Na piecu pyrka mi zupa soczewicowa, idealna na sobotę - żebym nie musiała dusić się tego dnia w domu (i w kuchni), jak dziś. Ach. Zapowiada się ..weekend!
A w jego trakcie w końcu normalna z mężem mym rozmowa. O planach, możliwościach, i o tym co jest w tym wszystkim najlepsze też dla mnie. Najbliższe tygodnie dadzą nam kilka odpowiedzi na temat naszego następnego kroku.. Chciałabym już wiedzieć, czy szukać mam dla nas mieszkania i przedszkola w ojczyźnie Mickiewicza i Wisłockiej, czy też szukać wiary w to, że jak wrócimy tam o parę lat później, to ja nadal będę młoda i dziarska na tyle, by móc z werwą wziąć się za biznes jakiś sensowny, i odnieść w nim taki procent sukcesu, żeby żyć spokojnie i szczęśliwie, i nie zajeżdżać się, ale przyjaźnić, kochać, być..
A tymczasem jeszcze tylko pozbyć się bólu głowy, ugotować to i owo, zrobić porządek w składziku i w naszej sypialni, i już. I czekam sobie na nich. Niech wparują. Jestem gotowa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz