środa, 5 kwietnia 2017

Masaż, maam? Mój pierwszy, "rządowy" i naturalny masaż w Indiach!

Po przeanalizowaniu oferty całkiem fajnego punktu masaży przy plaży Elliot Beach i porównaniu go do oferty przychodni medycyny naturalnej, do której zawiózł mnie (i mego tatę) kiedyś nasz Ramadoss (dla przyjaciół Ramdass), zdecydowałam umówić sobie masaż właśnie w tym ostatnim przybytku. Poszłam więc do znanej mi już pani doktor, która za 100 rupii przepisała mi zestaw olejków
i umówiła wizytę na kolejną środę na 9:30, podkreślając że jeśli nie będą mnie chcieli przyjąć, mam przyjść do niej do gabinetu i ona to ogarnie.
Poczekalnia do pani doktor..
Tak więc przyjechałam zaraz "po szkole", nabyłam trzy ("małe") butelki olejków (kosztowały mnie 600 rupii) i zapłaciłam za masaż (500 - gdyby ktoś potrzebował takich informacji), po czym natknęłam się na zamknięte drzwi.
Apteka, w której wszystkie leki wyglądają tak samo..
Półki (dla ułatwienia) opisane są numerami, a kupić można tylko leki przepisane w przychodni obok.
W końcu ktoś mi je otworzył, ale dwie urzędujące tam panie stwierdziły, że dziś nie ma szans, i mam wrócić za dwa dni, w piątek. Powiedziałam, że nie ma opcji, bo "pani doktor etc", ale zniknęły i o dziwo zupełnie nie wracały. Poszłam więc "na skargę" do pani doktor i ta faktycznie użyła swych wdzięków, by jednak przyjęto mnie dziś - choć po kolejnej godzinie czekania i bezskutecznej próbie namówienia mnie na piątek.
Poczekalnia do "salonów masażu"..
Zostałam zaproszona do długiego korytarza, gdzie przydzielone mi zostało "kameralne" pomieszczenie numer jeden. Chciałam skorzystać z toalety, ale by to uczynić musiałam wejść do innego pomieszczenia, gdzie masowana była inna niemal naga pani. Potem, wróciwszy już, miałam się rozebrać do gatek. Nie żeby za kotarką (a co to w ogóle jest kotarka..?). Dobrze, że specjalnie włożyłam tego dnia gatki średnio wyjściowe, bo niestety nie dostałam nic jednorazowego i musiałam bujać się w nich właśnie..

Mój kameralny kącik do masażu i łoże "tortur" ;) 
Biedne, w efekcie zabiegów z jasnoszarych zmieniły się w plamistobrązowe, i właśnie walczę, by wróciły jednak do stanu pierwotnego, bo mimo wszystko były całkiem fajne.. No ale dość o nich. Póki co. Zobaczyłam łóżko, jasnoniebieskie, plastikowe, długie i błyszczące od olejków moich poprzedniczek.. Pani kazała mi się na nim położyć, jak stoję, czyli niemal w rosole własnym, na plecach i zabrała się do mieszania i rozgrzewania olejków. Nie leżałam na pachnących ręczniczkach, bynajmniej  - ległam gatkami bezpośrednio na oleistym plastiku. Pani wylewała na mnie kolejne gorące partie i wsmarowywała je dość zamaszyście i nieuważnie w każdy milimetr mojego ciała, nie skupiając się na niczym szczególnie, i nie wywierając żadnego nacisku na jakąkolwiek partię ciała. Raz tylko, przy okazji masowania łydek, spytała czy boli, więc wskazałam jej na kark i plecy. Nie sądzę jednak, by się tym specjalnie przejęła, bo kiedy dotarła do karku i pleców, masowała je podobnie jak wszystko inne, czyli bez specjalnego przykładania się do nich i bez zbędnych pytań, typu "a w którym miejscu boli" lub nie daj Boże "czy ma pani jakiś szczególny problem, który chcemy wyeliminować drogą masaży"... Pomiędzy "przodem" a "tyłem" zaleciła mi nie używając słów zestaw ćwiczeń, które następnie sama sobie wykonywałam, wesoło wymachując kończynami, podczas gdy ona rozgrzewała kolejną porcję parzących olejków.
Pod koniec padło jeszcze tylko jedno pytanie, a mianowicie czy ma mi wymasować również twarz. Zaprzeczyłam szybko, mimo że wychodzę z założenia że jak szaleć to szaleć, i że jak się powiedziało A, to dobrze byłoby powiedzieć B. Z trudem utrzymywałam głowę nad plastikową oleistą powierzchnią, bo po masażu miałam zaplanowane spotkanie z dwiema koleżankami w publicznym miejscu i co tu dużo mówić, nie chciałam, żeby mnie tam nie wpuszczono, na ten przykład. Pani na ten jeden jedyny masaż zużyła wszystkie trzy buteleczki olejków, choć koleżanka mówiła mi wcześniej że 230ml to dużo i raczej dotyczy całej serii 5 masaży (bo taką zaleciła pani doktor). Na koniec pani dorwała też worek ze szmatki wypełnionej czymś co przypominało konsystencją piasek, ale spytałam i były to jakieś liście, i jęła mnie tym okładać, rozgrzewając co chwila..

Potem wręczyła mi pierwszą lepszą niewielką szmatę w kolorze beżowym zaplamioną brązowymi olejami, bym mogła okryć wstydliwe miejsca, czyli chyba biust, i ze szmatą na piersi przejść do pomieszczenia "parowego", gdzie spróbowałam usiąść na zbyt wysokim krześle, by zmieścić się z moimi wystającymi najwidoczniej ramionami do urządzenia parującego. Krzesło przykryte było szmatą taką jak ta którą dostałam, a na niej odbite były plamy z olejowanych pośladków innej siedzącej tam wcześniej pani.. Wymieniłyśmy krzesło na takie dla wielkoludów i usiadłam na "mojej" już szmatce. Zamknięto urządzenie, upomniałam się o jakiś ręcznik pod szyję, żeby mi nie spłynęła całkiem twarz, pani ułożyła tam więc kolejną szmatkę i spędziłam tak 15 długich minut - długich, bo już na początku uświadomiłam sobie, że wszystkie moje pieniądze (a wypłaciłam ich całkiem sporo przed weekendem rodzinnym) leżą na podłodze w torebce w pierwszym pomieszczeniu i kto wie, co się tam z nimi dzieje.. Jestem chyba tolerancyjna w kwestii różnic kulturowych i staram się nie operować stereotypami, ale Hindusi jednak do najuczciwszych nie należą, niestety.. Więc to był dla mnie długi kwadrans. Spytałam panią na początku: "Ile to potrwa? 10 minut? 15?" "Pięćdziesiąt".. (wiedziałam jednak, że mam rozumieć 15, włączyłam sobie bowiem w głowie wewnętrzny słownik tamilskoangielsko - angielski). Potem, gdy już myślałam o mojej torebce, a pani przyszła znów, skorzystałam z okazji i spytałam: "czy mogłaby pani przynieść mi tu moją torebkę?" i usłyszałam "Dziesięć", po czym pani znów sobie wyszła.. Nie muszę dodawać, że średnio mnie uspokoiła jej odpowiedź. Z braku laku obserwowałam więc sobie z uniesioną głową (czując zarazem jak wydłuża mi się szyja) pokryty brązowym mchem rozpędzony wentylator i zwisające smętnie tu i ówdzie energooszczędne żarówki.
Po 15 minutach dostałam swoją szmatkę (na której wcześniej siedziałam) i przeszłam do swojego pomieszczenia, gdzie na resztkach moich olejków leżała sobie już inna do rosołu niemal rozebrana pani. Musiałam ją minąć i umyć się w pomieszczeniu obok otrzymaną wcześniej kostką mydła. Nie było łatwo, bo to był kran na wysokości metra, a nie prysznic. I woda była raczej letnia. A olejek nie chciał "puścić". Hmm, majtek już nie włożyłam.. Oględnie "wytarłam się", jeśli można tak to nazwać, w ..moją szmatkę.. bo nie dostałam ręcznika, a nikt nie uprzedził mnie bym zabrała coś z domu..
Wyprułam stamtąd jeszcze mokra i wróciłam w tempie ekspresowym do domu, w klejących się do ud rybaczkach, i z - jak się później okazało - kawałkami chusteczki higienicznej przyklejonymi tu i ówdzie do prawej powieki, i tu w końcu odetchnęłam pod prawdziwym prysznicem. Kilka minut później na spotkaniu czułam się już o niebo lepiej i wyglądałam jak człowiek. No i miałam kompletną, oraz czystą, bieliznę..!

Tylko cóż, szkoda, że takim słabeuszem się okazałam, ale rzekłam - tam już nie wrócę :)
Choć jako doświadczenie niemal ekstremalne polecam jak najbardziej..!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz