niedziela, 1 grudnia 2019

Mam 6 lat. A te meduzy jakie ładne!

                                  

A więc w ubiegły czwartek spadł deszcz. Pierwszy od 190 dni.. Kalifornia, taki klimat, co zrobić.
Był akurat długi weekend, który początkowo miał być dla nas "długim tygodniem" spędzonym w wymarzonym Meksyku.
Ten ekscytujący pomysł spełzł na niczym, bo ceny biletów nas odstraszyły. Jak tak dalej pójdzie, to nigdzie się stąd nie ruszymy, czas chyba pójść po rozum do głowy i zacząć bardziej świadomie planować... taka dygresja.

Stanęło na krótkim weekendowo-urodzinowym wypadzie lekko na południe Kalifornii, do Santa Cruz (tak, to to miasteczko z horroru "My"..brr..), i do Monterey (gdzie z kolei mieści się najfajniejsze Oceanarium na wschodnim wybrzeżu USA). Fifi nie mógł się doczekać urodzin, i do ostatniej chwili na pytanie "ile masz lat?" odpowiadał "pięć i pół", odliczając jednocześnie dni do Tego Dnia, kiedy w końcu będzie mógł powiedzieć SZEŚĆ.

Pierwszy dzień spędziliśmy głównie w Parku Stanowym Wilder Ranch na wybrzeżu w Santa Cruz. Dotarcie do niego od parkingu było dość nieciekawe i trochę zniechęcające, i w trakcie przychodziło mi nawet do głowy, że może pomyliliśmy drogę, ale w końcu pojawiły się pierwsze klify, a potem drugie, i kolejne, i foki, i pelikany, i urwiska, i plaże.. Bardzo ładnie i malowniczo. Poznaliśmy tam nawet pewną  Polkę z jej mówiącym po polsku amerykańskim mężem, i dostaliśmy zaproszenie do nich na Andrzejki, które miały się odbyć 2 dni później (niestety, jako że mamy na stanie Bombelka, do tego czasu wróciliśmy już do domu, jak wcześniej zaplanowaliśmy, ale i tak było to miłe, tym bardziej, że tak niespodziewane w tym "na końcu świata" miejscu). Dosłownie minutę później poznałam kolejnego Polaka, który właśnie "przechodził z tragarzami", to znaczy był tam celem przeprowadzania obserwacji ptaków, bo ornitologiem jest - po prostu..

Kolejne kroki (samochodem) skierowaliśmy do sanktuarium motyli, do którego motyle "monarch butterflies" przylatują całymi chmarami sobie przezimować. Można je odwiedzić kompletnie za darmo, trzeba tylko uszanować miejsce i po prostu być cicho, by im nie przeszkadzać. A jest ich całe mnóstwo, jedynie - jeśli chce się zobaczyć, jakie mnóstwo - to warto wcześniej sprawdzić, w jakich godzinach najlepiej przyjść (a warto przyjść, kiedy się budzą). Bliziutko stamtąd znaleźliśmy ładną plażę, Natural Bridges Beach. 
Jest ładna, fotogeniczna, i nawet ludzie się na niej tak malowniczo porozsiadali.

                                 
                                 
                                 

Mieliśmy też poczynioną rezerwację do Muzeum Sztuki i Historii, ale w związku z Thanksgiving pocałowaliśmy klamkę - jednak kolejnego dnia w ramach tego biletu pozwolili nam jednak zaliczyć ów ciekawy przybytek. Muzeum okazało się interesujące i fajnie zrobione. Jeśli będziecie w okolicy, warto je zaliczyć. Można było między innymi zobaczyć, jak na miasto wpłynęło trzęsienie ziemi z 1989 roku, jak żyli tam hippisi pod koniec lat 60., można było odwiedzić salę poświęconą sztuce tatuażu (a nawet zrobić sobie tatuaż, choć wiadomo że wodny, ale za to ładny!). Największe wrażenie zrobiła na mnie część poświęcona seniorom, ich życiu po przejściu "na stronę cienia" i trudnościom jakim muszą stawić czoła - niepełnosprawności, demencji, poczuciu izolacji i bycia niewidzialnym dla młodszej reszty świata.. 
Można było usiąść na krześle, podnieść słuchawkę tradycyjnego telefonu i wysłuchać ważnych rzeczy, które mają do powiedzenia ci starsi, mniej lub bardziej szczęśliwi czy samotni, ludzie. Oj, dawało do myślenia. Zakręciłam kołem "fortuny", i nawet się nie zdziwiłam, kiedy wyskoczyło mi, że na stare lata będę miała.. nie, nie życie pełne podróży i spotkań z przyjaciółmi, tylko ..problemy z pamięcią. Może więc to i dobrze, że skrobię sobie czasem tego skromnego rodzinnego bloga.

Zaś w dniu urodzin Fifika byliśmy w Oceanarium. Na końcówkę tego dnia miałam chytry plan, który wydawało mi się, zapowiadał się wspaniale, zwłaszcza dla młodego sześcioletniego człowieka. Mianowicie URODZINY NA PLAŻY. Uparłam się, i faktycznie dotarliśmy na plażę. No bo jak matka się uprze.. Ale szczegóły, to już samo życie, bynajmniej nie serialowe :)

W Akwarium spędziliśmy ze 3-4 godziny, i zaczęło robić się ciemno, a miałam jeszcze zamiar zorganizować w ramach niespodzianki 3 wspaniałe (?) kawałki czekoladowego tortu. Zostawiłam ich więc w pierwszym lepszym sklepiszczu, a sama pojechałam do Safewaya. Okazało się, że tamtejszy Safeway nie jest aż tak odstawiony jak nasz przydomowy i nie mają tam żadnego wyboru, kupiłam więc ..cały tort, zgarnęłam chłopaków, i znaleźliśmy na gpsie pierwszą lepszą plażę. No cóż, nie przygotowałam się z plaż. Okrążyliśmy centrum ze 2 razy, bo ulice okazały się głównie jednokierunkowe, a nie obyło się bez pomyłek. W końcu, kiedy było już ciemno, wyjęłam z auta pakunki z obrusem, napisami urodzinowymi, świeczką, przekąskami, sokiem jabłkowym, kocem i prezentem, i w zimnicy, ze stękającym "ja chcę do hotelu, łeeee!" solenizantem, ruszyliśmy na jedyny znaleziony mały kawałek plaży. Wśród skał ukryłam tort i prezent. Prezentem było pudło klasycznych klocków Lego, jego pierwsze, jeśli nie liczyć ubiegłorocznego prezentu od Mamy Chrzestnej (czyli wypasionego zestawu - helikoptera). Helikopter zbudowany jest od roku, i Fi prawie się nim nie bawi, więc uznaliśmy, że zestaw klasyczny będzie bardziej praktyczny, zawsze gotowy do zabawy, i ciągłego budowania i rozkładania, i tak w kółko. Wiem już, że dla dzieci w pewnym wieku to chyba ważna cecha zabawki.

Swoją drogą dziś, gdy minęło kilka dni, na razie pomysł gra i trąbi, więc matka się raduje. Tak jeszcze wtrącę, że u nas w domu nie rozmawiało się o lego, nie miało się lego, nie było ogólnie tego szału, czy w ogóle tematu. Ale Fi spytany przed urodzinami przez francuską babcię "mamie", co chciałby dostać na urodziny, ni z gruszki ni z pietruszki odparował, że "lego", a ja chodziłam jak pawica, dumna że mam nosa, bo parę tygodni wcześniej sama poczułam że "to jest to", i pudło z klockami leżało  już wtedy w garażu i przebierało nóżkami niecierpliwie.

Ale ale, wróćmy na plażę. Kiedy "stół" był już przygotowany, zawołałam do tajemnego miejsca męża mego a ojca dziecka, i razem niosąc tort odśpiewaliśmy 100 lat, a Fifi kręcił głową rozbawiony. Potem było dmuchanie świeczki, prezent, i zaraz po zjedzeniu kawałka tortu ... pakowanie się z powrotem, bo zimno straszliwie! Także tego.. Miało być inaczej, blogowo, instagramowo, czy jak tam. Mimo to uważam, że było warto, a młody - mam takie przekonanie wewnętrzne - urodziny na plaży zapamięta! Jako że to syn mój, przecież.

No właśnie. Mama.. Na dzień przed urodzinami naszły mnie wspomnienia, które wciąż wracały, aż do następnego dnia. Przebłyski bombardujące mą głowę, że 6 lat temu jeszcze nie znałam tego człowieczka, jeszcze go nie widziałam, ba, jeszcze nie do końca wierzyłam, że to się naprawdę dzieje. Nie dowierzałam, że ktoś naprawdę gdzieś tam w brzuchu mym wielgachnym jest, i zaraz pojawi się na świecie, żeby całkowicie go zmienić, a przynajmniej : żeby go zmienić dla mnie. Bo na serio, ten mały łysy człowieczek, a dziś sięgający mi do pasa długowłosy blondyn, dał mi wtedy zupełnie nowe życie, numer dwa znaczy.

Każdego dnia czegoś się uczę, a w głowie mam to, co usłyszałam kilka dni temu : "nie chodzi o to, by dziecku przygotować drogę, ale by dziecko przygotować do drogi". Dokładnie tak jest. I jest to radość i przygoda niesamowita. Ale też ciężka praca, jasny gwint. I często jazda na intuicji, która lepiej żeby nie zawiodła.
                                   
                                   

Mój Mały Bąku, kocham cię bardzo. Uwielbiam, kiedy chcesz się do mnie przytulić, kiedy dajesz mi buziaki, mam głęboko skrywaną nadzieję, że będziesz to robił do końca świata. Kiedy rozdajesz nam uśmiechy, błyskając swoimi małymi ząbkami. Mam nadzieję, że jako dorosły człowiek będziesz taki fajny i dobry, na jakiego się zapowiadasz teraz, jako mały bombel, któremu właśnie wyrasta kolejny ząb, i który półtora tygodnia temu zaliczył dzielnie pierwsze leczenie zębów (co ja z tymi zębami dzisiaj..) u dentysty, tak jak ja to zwykłam czynić w Twoim wieku będąc. 
Sześć lat.. szmat czasu. Sześć lat, trzy kraje, a Twoja Polska tylko czasem, i "jeszcze bardziej tylko czasem" Twoja Francja.

Kim będziesz? Bardzo mnie to ciekawi. Mam nadzieję, i tego Ci życzę przede wszystkim, że gdziekolwiek i kimkolwiek będziesz, będziesz szczęśliwym, zaradnym, mądrym i dobrym i radosnym Człowiekiem. Który się tak łatwo nie podda!









    

 


                                      



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz