Kiedy wczesną wiosną 2017 roku zostało już postanowione, że kolejnym przystankiem w naszej przygodzie będą jednak Stany, a nie Polska, poczułam mieszankę emocji. Wybuchową.
Z jednej strony był to lekki smutek, bo trochę chciałam już żeby to była Polska, żebym mogła wreszcie zakasać rękawy i zabrać się do roboty, realizując marzenia zawodowe, i odbijając się od roli li-tylko-matki-i-żonki, a stając się spełnioną kobietą sukcesu (miejmy nadzieję, że choćby niewielkiego). A z drugiej strony radość, bo mieliśmy wyjechać do kraju w pełni cywilizowanego, w którym żyć nam się mogło tylko łatwiej aniżeli w (pięknych, bo egzotycznych i kolorowych) Indiach.
Do tego miał to być "mitologiczny" niemal kraj, który chcą odwiedzić prawie wszyscy.
Prawie, bo ja na ten przykład jakoś nigdy nie wrzucałam go na moją własną listę top 5, czy nawet top 10. Jakoś bardziej kręciły mnie klimaty azjatyckie, czy południowoamerykańskie.. Tak czy inaczej żyć nam się w nim miało normalnie, w końcu jak w domu, jak w Europie.. Przynajmniej takie wrażenie odnosiłam oglądając amerykańskie filmy.
Jakże się myliłam.
Dziś, po 12 miesiącach życia w Ameryce, postaram się zebrać do kupy kilka moich spostrzeżeń, a dla ułatwienia wrzucę je do dwóch worków, tego z plusami dodatnimi, i tego - również istniejącego, choć bardzo subiektywnego - z plusami ujemnymi.. Choć powinien tu się jeszcze pojawić jeden wór - z dziwactwami, niespodziankami, i innymi cudami (bynajmniej nie natury, ale za to z cudami natury to coś czuję, że pojawi się tu niejeden osobny wpis).
Kolejność wymienionych sympatii i antypatii jest tu zupełnie przypadkowa, a tematy które poruszam pewnie zasługują na rozszerzenie i są opisane bardzo po łebkach i dość jednostronnie, bo ja tutejszą rzeczywistość sobie tylko obserwuję, ale mało o niej wiem. Podkreślam, że są to moje prywatne odczucia:
- wiele razy dałam się zwieść takim uśmiechom, takim pozdrowieniom, co prawda nie na ulicy, ale w okolicach "przyszkolnych", i przyznaję teraz, co potwierdzają też inne przyjezdne osoby (nawet takie które są tu już od kilkunastu lat), że nawiązanie bliższej relacji z lokalnymi obywatelami jest niezmiernie trudne, jeśli nie bliskie niemożliwemu.. trudno jest (jak to określiła pewna Belgijka z Flandrii, mama kolegi mego dziecięcia) "wejść na kolejny poziom", zaczynający się zaraz po "I'm good, and how are you...?!?" i poczuć, że ktoś faktycznie jest twoją osobą zainteresowany i chce z tobą porozmawiać, i kiedyś znów porozmawiać, i znów, na ważne tematy. Ludzie tutaj jakby ..bali się siebie nawzajem? Jeszcze nie wiem, skąd to się bierze, jeszcze tego nie rozumiem. Obym zdążyła:)
+ samochody prowadzą często osoby starsze, nawet całkiem starusieńkie, i te samochody a) mają (one, te osoby mają, czyli mogą sobie na nie pozwolić, jak mniemam) i b) umieją i nie boją się prowadzić. Podnosi mnie to na duchu w pewnym sensie.
- kierowcy wożą często swoje pupile na własnych kolanach, i jakkolwiek słodko by to nie wyglądało, to jednak uważam to za głupotę do kwadratu, z uwagi na ryzyko na drodze..
+ sklepy dolarowe - całkiem nieźle wyposażone. Można tam kupić prawie wszystko, począwszy od niektórych medykamentów, czy ładowarek telefonicznych, poprzez samochodową folię przeciwsłoneczną, aż po puszki z naturalnymi sosami pomidorowymi, słoiczki pysznych kaparów, pudełeczka pełne malin, czy śmietanę. Jeżdżę tam już rzadziej, ale po kilka produktów kilka razy w miesiącu uderzam.
+ Thrifty - czyli sklepy z używanymi rzeczami, komisy, czy szperaczki.. zwał jak zwał. Ważne, że niektóre są naprawdę fajne i można napatoczyć się na całkiem interesujące okazje. Często są bardzo duże i można w nich kupić niemal wszystko - nie tak jak w Polsce. Na początku myślałam nawet, że szkoda, że nie ma tu takich thriftów z ciuchami, ale z czasem odkryłam i ciuchy. Są też w nich promocje : dni seniora, 20% we wtorki na wszystkie meble, wszystko z niebieską metką za dolara, pomarańczowe metki za pół ceny, itp.. Czego tu nie ma: torebki, walizki, głośniki, lustra, meble, zabawki, porcelana, lampki rowerowe ... Może (według niektórych) łyso się przyznawać, ale ja uwielbiam szukać tych niepowtarzalnych okazji, a zarazem podchodzić do niektórych zakupów ekologicznie i mniej konsumpcyjnie.
- Amerykanie w Kalifornii NIE UŻYWAJĄ KIERUNKOWSKAZÓW. Podobno szczególnie w Kalifornii, bo Amerykanie z innych stanów również to zauważają i nad tym ubolewają.. Brak mi słów, żeby więcej o tym napisać. To bolesne spostrzeżenie i dotyczy jakichś 80-90% kierujących.. Wielu z pozostałych kierowców traci przez to sporo czasu, a mnie poza straconym czasem goni po autostradach stres i efekt ciągłego skupienia na tym, co może chcieć zrobić kierowca obok, przed, i za moim samochodem, a o czym nie da mi znać poprzez zwykły, prosty przełącznik, "bo nie"! To taka straszna głupota, że ech.
- Jest kilka różnic pomiędzy Europą a USA, które szczególnie w pierwszych tygodniach prowadzenia tu samochodu dają człowiekowi popalić:
1. cztery STOPY - STOP namalowany na każdej z czterech jezdni skrzyżowania. Na początku trudno mi było tego przestrzegać, bo albo tego nie zauważałam, bo bylo w dziwnym dla mnie miejscu, albo po prostu stresowałam się bo nie wiedziałam, czyja jest teraz kolej. Teraz jest dużo lepiej i choć dalej mnie to denerwuje, zwłaszcza kiedy na drodze do skrzyżowania przede mną jest 30 innych samochodów, i musimy się zatrzymać 30 razy by do niego dojechać, to jednak rozumiem, że czasami ma to sens.
2. wjazd na autostradę. Widzę to tak: przyspiesz (lub zwolnij), i albo zamknij oczy i pruj i licz na to że inni się przestraszą i cię wpuszczą, albo zmieść się sprytnie pomiędzy jadące prawym pasem autostrady samochody - w każdym razie one nie mają obowiązku Ci ustąpić, a Ty nie powinieneś się zatrzymywać czekając na miejsce.. Kiedy jedziesz prawym pasem autostrady też musisz uważać, właśnie dlatego, że nikt dojeżdżający do autostrady nie będzie dla ciebie zwalniał, zatrzymywał się, czekał, tylko po prostu musicie obaj zacisnąć zęby i dostosować prędkość (przyspieszając lub zwalniając) i jakoś się razem pomieścić, nie zahaczając o siebie. Uff..
3. zjazd z autostrady
4. lewy pas często przeznaczony dla "car pooling'u" czyli tylko tych samochodów które aktualnie mają łącznie 2 lub więcej osoby w środku, lub dla tych które dokonały opłaty i mają specjalną maszynkę tzw."FASTRACK"
PS.. za to na jakie piękne autka można natknąć się w Stanach.. Ach! często żałuję że prowadzę i nie mogę zrobić zdjęcia. Ale jak natknę się na zaparkowane to po prostu muszę uwieczniać. Choć kiedyś ktoś mnie niemal przegonił, a w każdym razie wybiegł z domu i przepytał mnie na wszystkie strony, dlaczego robię zdjęcie jego cacuszku..
- do tego sporo osób mieszkających w ojczyźnie wam po prostu, chcąc nie chcąc, zazdrości, nie wiedząc z jakimi trudnościami wiąże się takie życie, a wy zewsząd słyszycie zarzuty, że chyba wam się w głowie poprzewracało, skoro narzekacie.. w końcu przestajecie się skarżyć, i zaczynacie jakoś odsuwać się od tych przyjaciół, kolekcjonując swoje troski i spostrzeżenia w swoich czterech ścianach.
- No, niestety.. Będąc coraz to w nowych miejscach musimy sobie ten nasz mały świat (mały? czy wielki? nie no, mały jednak, bo chodzi o tych parę kochanych osób z którymi taki żywot się, choćby na chwilę, wybrało) układać wciąż od nowa. I ledwie go sobie jako tako ułoży jeden z drugim, a tu znów trzeba się pakować, żałować tego, czego się nie zobaczyło i czego się sobie odmówiło, no a przede wszystkim trzeba się żegnać (jeśli jest z kim). Zostają wam po tym czy innym etapie kolejne grupki przyjaciół, lub "przyjaciół", często tylko na Whatsappie (jejku, cóż to za wspaniały wynalazek! szczególnie że - choć to brzmi "nieprawdopodobnie" - nie wszyscy jednak mają fejsbuka), i tylko od was i od nich zależy częstotliwość i temperatura tych swoistych "konwersacji". Wrzucam tu cudzysłów, bo do prawdziwych rozmów jest im jednak daleko, choć fakt, że na szczęście spełniają swoją rolę ładowacza baterii, które ekspackie życie na obczyźnie często wyczerpuje. Mam tu na myśli tych, którzy albo nie mają szczęścia, albo śmiałości, albo są w specyficznym kraju szczególnych ludzi, którzy mniej chętnie otwierają swoje bramy czy ramiona by wpuścić do zbioru przyjaciół, lub choćby znajomych, kolejną osobę. Szczególnie trudne to dlatego, że taka osoba nie jest tu na stałe, i wiedząc o tym, nie każdy ma chęć na taką już na wstępie ograniczoną w czasie znajomość. A jest to jak wiemy tym trudniejsze, im bardziej ma się dojrzałą metrykę.
+ płacąc za kemping dostajesz oznaczony numerem kawał placu, ze stołem i ławkami, miejscem na grilla (a raczej z grillem po prostu), miejscem dla autka, i szafką antymisiową. A na niektórych kempingach sąsiedzi bywają tak oddaleni, że właściwie niemal ich nie widać. A w takich okolicznościach przyrody wraz z nadchodzącym zmrokiem zwiększa się, jakby to powiedzieć, "szacunek do otoczenia":)
- system rezerwowania.. hekhm.. to kolejny taki dłuższy topik. Nie ma spontan, kempingi się rezerwuje któregoś dnia (chyba w marcu, czy kwietniu) o północy, siadając całą rodziną przy kompach, ile tam macie, i czekając na otwarcie systemu z palcem nad przyciskiem, na ustawionej wcześniej stronie upatrzonego wymarzonego kempingu, i jak nie uda się babci zdążyć kliknąć z miejsce A45 na kempingu A, to może wujkowi uda się chociaż złapać miejsce D14 na kempingu V.. Ale nie ugnę się, nie wierzę że jest aż tak! bo jak uwierzę to po mnie i namiot właściwie do sprzedania. Nie wyobrażam sobie wiedzieć z półrocznym wyprzedzeniem że tego a tego dnia będziemy wszyscy MOGLI być w danym miejscu i kropka.
Będę uzupełniać.. :)
Do tego miał to być "mitologiczny" niemal kraj, który chcą odwiedzić prawie wszyscy.
Prawie, bo ja na ten przykład jakoś nigdy nie wrzucałam go na moją własną listę top 5, czy nawet top 10. Jakoś bardziej kręciły mnie klimaty azjatyckie, czy południowoamerykańskie.. Tak czy inaczej żyć nam się w nim miało normalnie, w końcu jak w domu, jak w Europie.. Przynajmniej takie wrażenie odnosiłam oglądając amerykańskie filmy.
Jakże się myliłam.
Dziś, po 12 miesiącach życia w Ameryce, postaram się zebrać do kupy kilka moich spostrzeżeń, a dla ułatwienia wrzucę je do dwóch worków, tego z plusami dodatnimi, i tego - również istniejącego, choć bardzo subiektywnego - z plusami ujemnymi.. Choć powinien tu się jeszcze pojawić jeden wór - z dziwactwami, niespodziankami, i innymi cudami (bynajmniej nie natury, ale za to z cudami natury to coś czuję, że pojawi się tu niejeden osobny wpis).
Kolejność wymienionych sympatii i antypatii jest tu zupełnie przypadkowa, a tematy które poruszam pewnie zasługują na rozszerzenie i są opisane bardzo po łebkach i dość jednostronnie, bo ja tutejszą rzeczywistość sobie tylko obserwuję, ale mało o niej wiem. Podkreślam, że są to moje prywatne odczucia:
POZDROWIENIA, UŚMIECHY
+ Staram się wozić syna do nowego przedszkola rowerem. Przy tej okazji nie muszę odpalać samochodu i płaszczyć tyłka, a do tego uprawiam było nie było jakiś sport, dając jednocześnie trochę frajdy dziecku dwa razy dziennie. Kiedy tak jadę sobie rowerem, razem lub sama, po naszym Trailu (tutejszej ścieżce do biegania, pedałowania itp), i spotykam w drodze dajmy na to 23 osoby, to przynajmniej 19 z nich ładnie się do mnie uśmiecha i/lub pozdrawia, część nawet dodatkowo życząc mi w locie miłego dnia, czy też miłego dalszego pedałowania. Niektórzy nawet zagadują. I już miło, i chce się bardziej, i chce się podobnie.- wiele razy dałam się zwieść takim uśmiechom, takim pozdrowieniom, co prawda nie na ulicy, ale w okolicach "przyszkolnych", i przyznaję teraz, co potwierdzają też inne przyjezdne osoby (nawet takie które są tu już od kilkunastu lat), że nawiązanie bliższej relacji z lokalnymi obywatelami jest niezmiernie trudne, jeśli nie bliskie niemożliwemu.. trudno jest (jak to określiła pewna Belgijka z Flandrii, mama kolegi mego dziecięcia) "wejść na kolejny poziom", zaczynający się zaraz po "I'm good, and how are you...?!?" i poczuć, że ktoś faktycznie jest twoją osobą zainteresowany i chce z tobą porozmawiać, i kiedyś znów porozmawiać, i znów, na ważne tematy. Ludzie tutaj jakby ..bali się siebie nawzajem? Jeszcze nie wiem, skąd to się bierze, jeszcze tego nie rozumiem. Obym zdążyła:)
STAROŚĆ
+ starsi ludzie, którzy mają problem z chodzeniem, jeżdżą bardzo często (by nie rzec "gęsto") po chodnikach i marketach pięknymi nowoczesnymi wózkami inwalidzkimi i temu podobnymi pojazdami - miło patrzeć na tak wielu starszych ludzi, którzy całe życie pewnie ciężko pracowali, ale za to w jesieni życia mogą sobie pozwolić na odrobinę takiego "luksusu" w potrzebie.. (co prawda nie wiem, jaką część z takiego sprzętu sposoruje ubezpieczenie, a dodatkowo podejrzewam, że ludzie bez ubezpieczenia nie tylko nie mają takich jeździdełek, ale nie mają też zdrowia). Ale żal że u nas w Polsce starość wygląda inaczej, a starsi ludzie często w ogóle nie wychodzą z domu, lub toczą te swoje ciężkie wózki siłą pozostałych mięśni. Tutaj wózki są wygodne i po marketach czy chodnikach śmigają same.+ samochody prowadzą często osoby starsze, nawet całkiem starusieńkie, i te samochody a) mają (one, te osoby mają, czyli mogą sobie na nie pozwolić, jak mniemam) i b) umieją i nie boją się prowadzić. Podnosi mnie to na duchu w pewnym sensie.
PSY
+ właściciele psów jak jeden mąż sprzątają po swoich czworonogach kupy, także bezdomną psią kupę przez cały rok widziałam w trawie może ze 3 razy - a psy mają specjalne wybiegi, na które przywożone są, z uśmiechem na pyskach, samochodami, bo w parkach czy lasach nie wolno ich spuszczać ze smyczy.- kierowcy wożą często swoje pupile na własnych kolanach, i jakkolwiek słodko by to nie wyglądało, to jednak uważam to za głupotę do kwadratu, z uwagi na ryzyko na drodze..
ZAKUPY
+ można z łatwością zwrócić do sklepu stacjonarnego czy on-line praktycznie każdy zakupiony sprzęt (np.namiot po kempingu, jeśli uznamy że jest za duży / za mały, kolor nam nie pasuje, czy - choć to nieetyczne - po prostu nam już nie jest potrzebny.. ale hola, oczywiście nie powinniśmy zwrotu uzasadniać w ten sposób!)+ sklepy dolarowe - całkiem nieźle wyposażone. Można tam kupić prawie wszystko, począwszy od niektórych medykamentów, czy ładowarek telefonicznych, poprzez samochodową folię przeciwsłoneczną, aż po puszki z naturalnymi sosami pomidorowymi, słoiczki pysznych kaparów, pudełeczka pełne malin, czy śmietanę. Jeżdżę tam już rzadziej, ale po kilka produktów kilka razy w miesiącu uderzam.
+ Thrifty - czyli sklepy z używanymi rzeczami, komisy, czy szperaczki.. zwał jak zwał. Ważne, że niektóre są naprawdę fajne i można napatoczyć się na całkiem interesujące okazje. Często są bardzo duże i można w nich kupić niemal wszystko - nie tak jak w Polsce. Na początku myślałam nawet, że szkoda, że nie ma tu takich thriftów z ciuchami, ale z czasem odkryłam i ciuchy. Są też w nich promocje : dni seniora, 20% we wtorki na wszystkie meble, wszystko z niebieską metką za dolara, pomarańczowe metki za pół ceny, itp.. Czego tu nie ma: torebki, walizki, głośniki, lustra, meble, zabawki, porcelana, lampki rowerowe ... Może (według niektórych) łyso się przyznawać, ale ja uwielbiam szukać tych niepowtarzalnych okazji, a zarazem podchodzić do niektórych zakupów ekologicznie i mniej konsumpcyjnie.
UBRANIE
+ ubierasz się, jak tylko chcesz, bo nawet jeśli pójdziesz do sklepu w piżamie, czy puchatych kapciach, to najprawdopodobniej nikt nie zwróci na ciebie szczególnej uwagi - chyba wszyscy tutaj mają tyle swoich własnych spraw, że to jak ktoś inny wygląda, przechodzi bez echa! panuje luz totalny, i każdy zdaje się pilnować swoich spraw i szanować indywidualność pozostałych.SPORT
+ Całe mnóstwo ludzi tutaj, niezależnie od wieku (naprawdę!), wyglądu, tuszy, dba o kondycję fizyczną, biegają starzy, młodzi, matki z wózkami, sapiące brzuszki, wielkoludy i super laski, masa ludzi jeździ też na rowerach i chodzi na fitness. Choć moje wrażenie być może bierze się stąd, że mieszkamy przy samym niemalże "trailu" - takiej tutejszej ciągnącej się kilometrami (a raczej milami!) ścieżce zdrowia, gdzie po prostu innych osób się niemal nie spotyka.RUCH DROGOWY
+ Samochody jeżdżą po ulicach miast z prędkością godną żółwia, a przynajmniej takie wrażenie ma się będąc przyzwyczajonym do wyścigów na polskich ulicach. Tutaj to chyba jednak tylko wrażenie, bo większość kierowców po prostu przestrzega zasad i nie wyściubia maski poza przepisowe 35-40 (a czasem, gdzie szkoła, to i 25) mil na godzinę. Zapewne nauczeni są bardzo wysokimi mandatami, że inaczej nie ma sensu czynić i już. Na początku frustrowało mnie to diabelnie, bo wydawało mi się że nigdzie nie dotrę na czas, i że takie trzymanie się przepisów jest po prostu głupie, ale teraz czuję się z tym bezpiecznie, i wprawia mnie to ws poczucie relaksu i (najczęściej) spokoju. Oczywiście "większość" kierowców nie znaczy "wszyscy"- Amerykanie w Kalifornii NIE UŻYWAJĄ KIERUNKOWSKAZÓW. Podobno szczególnie w Kalifornii, bo Amerykanie z innych stanów również to zauważają i nad tym ubolewają.. Brak mi słów, żeby więcej o tym napisać. To bolesne spostrzeżenie i dotyczy jakichś 80-90% kierujących.. Wielu z pozostałych kierowców traci przez to sporo czasu, a mnie poza straconym czasem goni po autostradach stres i efekt ciągłego skupienia na tym, co może chcieć zrobić kierowca obok, przed, i za moim samochodem, a o czym nie da mi znać poprzez zwykły, prosty przełącznik, "bo nie"! To taka straszna głupota, że ech.
- Jest kilka różnic pomiędzy Europą a USA, które szczególnie w pierwszych tygodniach prowadzenia tu samochodu dają człowiekowi popalić:
1. cztery STOPY - STOP namalowany na każdej z czterech jezdni skrzyżowania. Na początku trudno mi było tego przestrzegać, bo albo tego nie zauważałam, bo bylo w dziwnym dla mnie miejscu, albo po prostu stresowałam się bo nie wiedziałam, czyja jest teraz kolej. Teraz jest dużo lepiej i choć dalej mnie to denerwuje, zwłaszcza kiedy na drodze do skrzyżowania przede mną jest 30 innych samochodów, i musimy się zatrzymać 30 razy by do niego dojechać, to jednak rozumiem, że czasami ma to sens.
2. wjazd na autostradę. Widzę to tak: przyspiesz (lub zwolnij), i albo zamknij oczy i pruj i licz na to że inni się przestraszą i cię wpuszczą, albo zmieść się sprytnie pomiędzy jadące prawym pasem autostrady samochody - w każdym razie one nie mają obowiązku Ci ustąpić, a Ty nie powinieneś się zatrzymywać czekając na miejsce.. Kiedy jedziesz prawym pasem autostrady też musisz uważać, właśnie dlatego, że nikt dojeżdżający do autostrady nie będzie dla ciebie zwalniał, zatrzymywał się, czekał, tylko po prostu musicie obaj zacisnąć zęby i dostosować prędkość (przyspieszając lub zwalniając) i jakoś się razem pomieścić, nie zahaczając o siebie. Uff..
3. zjazd z autostrady
4. lewy pas często przeznaczony dla "car pooling'u" czyli tylko tych samochodów które aktualnie mają łącznie 2 lub więcej osoby w środku, lub dla tych które dokonały opłaty i mają specjalną maszynkę tzw."FASTRACK"
PS.. za to na jakie piękne autka można natknąć się w Stanach.. Ach! często żałuję że prowadzę i nie mogę zrobić zdjęcia. Ale jak natknę się na zaparkowane to po prostu muszę uwieczniać. Choć kiedyś ktoś mnie niemal przegonił, a w każdym razie wybiegł z domu i przepytał mnie na wszystkie strony, dlaczego robię zdjęcie jego cacuszku..
ŻYCIE TOWARZYSKIE, RODZINA (z punktu widzenia emigranta, bo innego życia tutaj nie znam)
- Rodzina i przyjaciele są tak daleko, i tak bardzo przyzwyczajeni do waszej nieobecności, że poza tym, że na obczyźnie mieszkając na co dzień ma się spore poczucie izolacji i jakiejś takiej samotności, to kiedy już odwiedzi się własny kraj, wówczas ze zdumieniem ma się nieodparte wrażenie (nie jest to w sumie tylko wrażenie, haha), że każdy "lokals" (kiedyś być może przyjaciel, czasem nadal przyjaciel, choć jakby ..inny) ma swoje życie, a fakt, że wygłodniali (ich) chcecie się z nimi spotkać, pogadać, przytulić, czy pokazać zdjęcia z ciekawych miejsc czy ze swojego otoczenia, nie robi na nich wrażenia wystarczającego, by "rzucić wszystko" i wtulić się z wzajemnością w was, bo wcale nie tęsknili za wami tak jak wy za nimi. Czasu nie mieli, po prostu. Nie to co wy, którym w dalekości od ojczyzny na co dzień przychodzą teraz do głowy osoby o których w "normalnych" warunkach być może myślelibyście raz na 5 tygodni.- do tego sporo osób mieszkających w ojczyźnie wam po prostu, chcąc nie chcąc, zazdrości, nie wiedząc z jakimi trudnościami wiąże się takie życie, a wy zewsząd słyszycie zarzuty, że chyba wam się w głowie poprzewracało, skoro narzekacie.. w końcu przestajecie się skarżyć, i zaczynacie jakoś odsuwać się od tych przyjaciół, kolekcjonując swoje troski i spostrzeżenia w swoich czterech ścianach.
- No, niestety.. Będąc coraz to w nowych miejscach musimy sobie ten nasz mały świat (mały? czy wielki? nie no, mały jednak, bo chodzi o tych parę kochanych osób z którymi taki żywot się, choćby na chwilę, wybrało) układać wciąż od nowa. I ledwie go sobie jako tako ułoży jeden z drugim, a tu znów trzeba się pakować, żałować tego, czego się nie zobaczyło i czego się sobie odmówiło, no a przede wszystkim trzeba się żegnać (jeśli jest z kim). Zostają wam po tym czy innym etapie kolejne grupki przyjaciół, lub "przyjaciół", często tylko na Whatsappie (jejku, cóż to za wspaniały wynalazek! szczególnie że - choć to brzmi "nieprawdopodobnie" - nie wszyscy jednak mają fejsbuka), i tylko od was i od nich zależy częstotliwość i temperatura tych swoistych "konwersacji". Wrzucam tu cudzysłów, bo do prawdziwych rozmów jest im jednak daleko, choć fakt, że na szczęście spełniają swoją rolę ładowacza baterii, które ekspackie życie na obczyźnie często wyczerpuje. Mam tu na myśli tych, którzy albo nie mają szczęścia, albo śmiałości, albo są w specyficznym kraju szczególnych ludzi, którzy mniej chętnie otwierają swoje bramy czy ramiona by wpuścić do zbioru przyjaciół, lub choćby znajomych, kolejną osobę. Szczególnie trudne to dlatego, że taka osoba nie jest tu na stałe, i wiedząc o tym, nie każdy ma chęć na taką już na wstępie ograniczoną w czasie znajomość. A jest to jak wiemy tym trudniejsze, im bardziej ma się dojrzałą metrykę.
ORGANIZACJA ŻYCIA W NOWYM MIEJSCU
- I teraz radź se tu, i bądź spełniony i szczęśliwy, drogi ekspacie, któremu życia w magicznych, mało dostępnych miejscach, zazdroszczą koleżanki i koledzy z klasy. Opanuj plan okolic, rozpoznaj w których sklepach warto robić zakupy, czy naprawdę trzeba mieć kartę do Costco (bo wszyscy wokół mają, a Ty nie wiesz po co). Wiedz, gdzie dorobić klucz z pilotem do auta, jakeś gamoń i zgubiłeś. Wiedz jak się do lekarza umówić, bo bez skierowania chyba nie dopuszczają do specjalistów, i zrozum dlaczego, skoro przecież za to płacisz. Poznaj się i polub z okolicznymi dzieciakami, by Twój kochany jedynak miał kolegów którzy nie olewają go przy każdej okazji, bezdusznie mówiąc "aj dąłony plej łiciu".. Polub się z nimi, mimo że patrzą podejrzliwie słuchając Twojego akcentu, i-w-ogóle-co-Ty-od-nich-chcesz, i chyba nie bardzo jest jak się przebić przez ich zajętą zabawą we własnym gronie kumpli skorupę. Zapoznaj się z kimkolwiek na placu zabaw, kogo dziecko jest w wieku Twojego, i kto ma ochotę odpowiedzieć na Twoją zaczepkę czymś więcej aniżeli "yeah, right".KEMPINGI
+ niektóre z nich są naprawdę w świetnych miejscach, w parkach narodowych czy stanowych, gdzie czasem wprost czuje się na plecach oddech mieszkańców lasów (niedźwiedzie, rysie, sarny, dziki..pumy?)+ płacąc za kemping dostajesz oznaczony numerem kawał placu, ze stołem i ławkami, miejscem na grilla (a raczej z grillem po prostu), miejscem dla autka, i szafką antymisiową. A na niektórych kempingach sąsiedzi bywają tak oddaleni, że właściwie niemal ich nie widać. A w takich okolicznościach przyrody wraz z nadchodzącym zmrokiem zwiększa się, jakby to powiedzieć, "szacunek do otoczenia":)
- system rezerwowania.. hekhm.. to kolejny taki dłuższy topik. Nie ma spontan, kempingi się rezerwuje któregoś dnia (chyba w marcu, czy kwietniu) o północy, siadając całą rodziną przy kompach, ile tam macie, i czekając na otwarcie systemu z palcem nad przyciskiem, na ustawionej wcześniej stronie upatrzonego wymarzonego kempingu, i jak nie uda się babci zdążyć kliknąć z miejsce A45 na kempingu A, to może wujkowi uda się chociaż złapać miejsce D14 na kempingu V.. Ale nie ugnę się, nie wierzę że jest aż tak! bo jak uwierzę to po mnie i namiot właściwie do sprzedania. Nie wyobrażam sobie wiedzieć z półrocznym wyprzedzeniem że tego a tego dnia będziemy wszyscy MOGLI być w danym miejscu i kropka.
Będę uzupełniać.. :)





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz