Kilka dni temu udało nam się w końcu zapłacić, po zainstalowaniu (jednak, bo na ogół bronię się przed kolejnymi aplikacjami) aplikacji PayPal, za 1 noc na kempingu w najbliższy weekend - także jupiii jedziemy! A że pojedziemy ponad 3 godziny, bo to jezioro Tahoe, a czort jakoś daleko od nas leży, to postanowiliśmy jechać dzień wcześniej i spróbować się zrelaksować, zamiast skupiać na rozpakowywaniu i pakowaniu zaraz potem.
Ten wypad będzie wyjątkowy
(choć każdy wypad na kemping z racji częstotliwości byłby dla nas wyjątkowy), z racji tego że wziął się z ogłoszenia na grupie "kempujących (ha ha) rodzin z Bay Area".. Jest to wypad rodzinny, i będzie nas razem 10 rodzin, z dziećmi w różnym, ale też często Fi-wieku. Chciałabym bardzo, by mój syn złapał bakcyla zabaw w gronie innych dzieci! Choć póki co nasze dziecko wybiera zabawy w grupie własnych rodziców, ewentualnie najlepszego kumpla, ale pewnego dnia... to się chyba zmieni.
Na stronie kempingu doczytałam, że właśnie zaczął się sezon polowań dla czarnych misiów, które zbierają żarełko na zimę, więc żeby NIC do jedzenia nie zostawiać ani w namiotach ani w samochodach, a li tylko w specjalnych boksach na jedzenie, które kemping oferuje.. Także tego, ahoj przygodo!
A co na taki krótki kempingowy wyjazd zabieramy? Postaram się zamieścić tu naszą listę, a jeszcze bardziej postaram się w przyszłości z niej korzystać - zamiast budować każdorazowo kolejną od nowa (co mam w, niestety, zwyczaju) :
1. NAMIOT - na tym wyjeździe mieliśmy maleństwo, do którego mieścił się tylko jeden materac w rozmiarze Queen, i trzy nasze stopy, oraz owieczka Klaudyna. Ale niedługo potem znaleźliśmy ulubieńca, w którym zmieściłyby się dwa queenowe materace, a i pewnie nawet małe walizki w przejściu między nimi. Nieco trudniej się go rozkłada, ale komfort "mieszkania" jest nieporównywalny - ma 3,7m x 2,1m i zwie się Coleman Montana. Nie jest z najwyższej półki cenowej, ale jest naprawdę wygodny. Coś mi się wydaje jednak, że będziemy musieli zareklamować brak rurek przy wejściu - ale luz, bo tutaj proces reklamacji czy zwrotów jest super łatwy i przyjazny klajentowi. Zapłaciliśmy za niego w promocji jakieś 107 dolarów.
2. MATERAC rozmiaru Queen z wbudowaną pompką (kupiliśmy do niego przejściówkę na 12V by móc go pompować także samochodem, a nie tylko kontaktem w ścianie). Na kolejny wyjazd, z większym namiotem, zabraliśmy też osobny materac dla naszego małego fana kempingów.
3. ŚPIWÓR dla synka - kupiłam mu, ach prześliczny, w kolorowe żaby - sama bym chciała taki. Uwaga, na kolejny wypad zabraliśmy mu 2 śpiwory, a jeden grubszy od drugiego (dobry pomysł), a i nam zakupiliśmy śpiworek. Śpiworek dwuosobowy, który można rozpiąć i otrzymać w efekcie 2 jednoosobowe, w razie jakichś niesnasków na ten przykład. Polecam, bardzo przyjemny i wygodny, i śpiąc w dwójkę nie ma się wrażenia klaustrofobii czy braku miejsca dla złożonych w pół czy wierzgających nóg. Kosztował całkiem niewiele, w porównaniu do jednoosobowych czy innych dwuosobowych, bo jakieś 43 dolary z tym ich całym podatkiem.
4. KOCE dodatkowe (ostatnio na Pismo Beach w nocy strasznie ciągnęło od matki ziemi!). Można sobie nimi wyłożyć materac lub użyć jako dodatkowe okrycie.
5. PLANDEKĘ, którą położymy pod namiotem - dzięki niej jest cieplej, bezpieczniej dla namiotowej podłogi, która do tego wszystkiego jest później podczas pakowania dużo czystsza i niemal niezniszczona. Do nowego namiotu musimy zorganizować większą.
6. KUCHENKA - mamy tylko 1-palnikową, ale można też zabrać dodatkowo gazowy grill
7. BUTLE GAZOWE - najlepiej ze dwie.
8. OBRUS plastikowy do przykrycia stołów piknikowych - zwykle jest kilka na miejscu, ale są drewniane i dość zniszczone i brudne, więc warto.
9. NACZYNIA ogólnie pojęte, w tym garnek, a najlepiej dwa, patelnię, talerze, miski plastikowe lub jednorazowe, sztućce, kubki.
10. LODÓWKA /cooler/ turystyczna, taka, by, jeśli trzeba, rozmiarem pasowała do żelaznych kempingowych skrzyń na jedzenie, tzw.bear boxes (skrzynki antymisiowe :))
11. miska, wiadro - do prania, mycia naczyń, do zabawy dla dziecka
12. ścierki i reczniki kuchenne (zarówno papierowe jak i materiałowe)
13. płyn do naczyń, gąbka
14. szampon, mydło, gąbka, szczotka do rąk, pasta i szczoteczka, krem ochronny UV50, kosmetyki osobiste, ręczniki
15. młotek, szpadel, zapasowe śledzie, sznurki (choćby do wieszania prania), kilka zapalniczek, zapałki, nóż składany, nożyczki, ewentualnie spray na misie
16. latarki, również na głowę, oraz większą do powieszenia na drzewie nad stolikiem
17. hamak
18. DMUCHANY BASENIK dla niemowląt (nasze już niemowlęciem nie jest, i ledwo się w nim mieści, ale jest to i tak super przydatna rzecz kiedy tak daleko od wody że rodzicom lub młodemu po prostu nie chce się wędrować w ostrym słońcu)
19. ZABAWKI : zestaw plażowy, piłka, frisbie, badmington, "pistolet" na wodę, deska i makaron do pływania, ponton jeśli ma się szczęście go mieć (my tego szczęścia na razie nie mamy), gry (bingo, domino, jenga, warcaby, karty..), zestaw do rysowania (kartki, kredki, małe farbki, kolorowanki)
20. KSIĄŻKI
21. CIUCHY - dla każdego członka rodziny! ciepły polar, kurtka przeciwdeszczowa/wiatrówka, czapki z daszkiem/kapelusze, ciepła piżamka ze skarpetkami do spania, koszulki, szorty, spodnie, dziecięca koszulka kąpielowa, kostiumy kąpielowe, bielizna, japonki, sandały, buty trekkingowe
22. ŻAREŁKO : makarony, ryże, sos pomidorowy, cebula, czosnek, jajka (te na pierwsze śniadanie mogą być ugotowane wcześniej w domu, to ułatwia sprawę, na drugie polecamy tosty francuskie.. choć ja tam wolę jajecznicę), olej, oliwa, masło, chleb tostowy, tortille, mleko, sok dla dziecięcia (saszetki jednorazowe ułatwiają sprawę), syrop klonowy, dżem, puszka (rybna, fasolowa, kukurydziana, pasztetowa..) pomidory, ogórki, kukurydza na grilla, ewentualnie kiełbaski czy parówki, mini marchewki do chrupania, winogrona, jabłka, ewentualnie puszka z owocami na deser
23. APTECZKA: syrop z ibuprofenem dla dziecka, syrop na gardło, krem/spray na robale i komarzyska, krem po ugryzieniu, żel aloesowy, spray dezynfekcyjny, plastry (plastry są często dobre na WSZYSTKO;)))
24. kijki do nordic walking
25. nosidełko dla naszego olbrzyma na wszelki wypadek (oby wytrzymało, oby wytrzymało..)
26. ulubiona maskotka naszego najmniejszego człowieka, czy inne autka
27. "glowing sticks" czyli takie świecące w ciemności patole z których można zrobić sobie naszyjnik, bransoletkę czy nic, i biegać wokół, będąc dzięki temu dzieckiem widocznym w ciemności.
..chyyyba to wszystko.. jak coś to tu wrócę i skoryguję, słowo harcerza.
(..) No i wróciliśmy. Wróciliśmy już tydzień temu, ale ponieważ po drodze był 4 lipca (wielki dzień dla Ameryki) to miałam obu chłopaków na chacie, więc mogłam tylko czekać poniedziałku by móc zabrać się do jakiejkolwiek roboty na komputerze. Było zacnie, wszystkim nam spodobała się szczególnie pierwsza miejscówka, gdzie byliśmy (jeszcze) sami.
Ten wypad będzie wyjątkowy
(choć każdy wypad na kemping z racji częstotliwości byłby dla nas wyjątkowy), z racji tego że wziął się z ogłoszenia na grupie "kempujących (ha ha) rodzin z Bay Area".. Jest to wypad rodzinny, i będzie nas razem 10 rodzin, z dziećmi w różnym, ale też często Fi-wieku. Chciałabym bardzo, by mój syn złapał bakcyla zabaw w gronie innych dzieci! Choć póki co nasze dziecko wybiera zabawy w grupie własnych rodziców, ewentualnie najlepszego kumpla, ale pewnego dnia... to się chyba zmieni.
Na stronie kempingu doczytałam, że właśnie zaczął się sezon polowań dla czarnych misiów, które zbierają żarełko na zimę, więc żeby NIC do jedzenia nie zostawiać ani w namiotach ani w samochodach, a li tylko w specjalnych boksach na jedzenie, które kemping oferuje.. Także tego, ahoj przygodo!
A co na taki krótki kempingowy wyjazd zabieramy? Postaram się zamieścić tu naszą listę, a jeszcze bardziej postaram się w przyszłości z niej korzystać - zamiast budować każdorazowo kolejną od nowa (co mam w, niestety, zwyczaju) :
1. NAMIOT - na tym wyjeździe mieliśmy maleństwo, do którego mieścił się tylko jeden materac w rozmiarze Queen, i trzy nasze stopy, oraz owieczka Klaudyna. Ale niedługo potem znaleźliśmy ulubieńca, w którym zmieściłyby się dwa queenowe materace, a i pewnie nawet małe walizki w przejściu między nimi. Nieco trudniej się go rozkłada, ale komfort "mieszkania" jest nieporównywalny - ma 3,7m x 2,1m i zwie się Coleman Montana. Nie jest z najwyższej półki cenowej, ale jest naprawdę wygodny. Coś mi się wydaje jednak, że będziemy musieli zareklamować brak rurek przy wejściu - ale luz, bo tutaj proces reklamacji czy zwrotów jest super łatwy i przyjazny klajentowi. Zapłaciliśmy za niego w promocji jakieś 107 dolarów.
2. MATERAC rozmiaru Queen z wbudowaną pompką (kupiliśmy do niego przejściówkę na 12V by móc go pompować także samochodem, a nie tylko kontaktem w ścianie). Na kolejny wyjazd, z większym namiotem, zabraliśmy też osobny materac dla naszego małego fana kempingów.
3. ŚPIWÓR dla synka - kupiłam mu, ach prześliczny, w kolorowe żaby - sama bym chciała taki. Uwaga, na kolejny wypad zabraliśmy mu 2 śpiwory, a jeden grubszy od drugiego (dobry pomysł), a i nam zakupiliśmy śpiworek. Śpiworek dwuosobowy, który można rozpiąć i otrzymać w efekcie 2 jednoosobowe, w razie jakichś niesnasków na ten przykład. Polecam, bardzo przyjemny i wygodny, i śpiąc w dwójkę nie ma się wrażenia klaustrofobii czy braku miejsca dla złożonych w pół czy wierzgających nóg. Kosztował całkiem niewiele, w porównaniu do jednoosobowych czy innych dwuosobowych, bo jakieś 43 dolary z tym ich całym podatkiem.
4. KOCE dodatkowe (ostatnio na Pismo Beach w nocy strasznie ciągnęło od matki ziemi!). Można sobie nimi wyłożyć materac lub użyć jako dodatkowe okrycie.
5. PLANDEKĘ, którą położymy pod namiotem - dzięki niej jest cieplej, bezpieczniej dla namiotowej podłogi, która do tego wszystkiego jest później podczas pakowania dużo czystsza i niemal niezniszczona. Do nowego namiotu musimy zorganizować większą.
6. KUCHENKA - mamy tylko 1-palnikową, ale można też zabrać dodatkowo gazowy grill
7. BUTLE GAZOWE - najlepiej ze dwie.
8. OBRUS plastikowy do przykrycia stołów piknikowych - zwykle jest kilka na miejscu, ale są drewniane i dość zniszczone i brudne, więc warto.
9. NACZYNIA ogólnie pojęte, w tym garnek, a najlepiej dwa, patelnię, talerze, miski plastikowe lub jednorazowe, sztućce, kubki.
10. LODÓWKA /cooler/ turystyczna, taka, by, jeśli trzeba, rozmiarem pasowała do żelaznych kempingowych skrzyń na jedzenie, tzw.bear boxes (skrzynki antymisiowe :))
11. miska, wiadro - do prania, mycia naczyń, do zabawy dla dziecka
12. ścierki i reczniki kuchenne (zarówno papierowe jak i materiałowe)
13. płyn do naczyń, gąbka
14. szampon, mydło, gąbka, szczotka do rąk, pasta i szczoteczka, krem ochronny UV50, kosmetyki osobiste, ręczniki
15. młotek, szpadel, zapasowe śledzie, sznurki (choćby do wieszania prania), kilka zapalniczek, zapałki, nóż składany, nożyczki, ewentualnie spray na misie
16. latarki, również na głowę, oraz większą do powieszenia na drzewie nad stolikiem
17. hamak
18. DMUCHANY BASENIK dla niemowląt (nasze już niemowlęciem nie jest, i ledwo się w nim mieści, ale jest to i tak super przydatna rzecz kiedy tak daleko od wody że rodzicom lub młodemu po prostu nie chce się wędrować w ostrym słońcu)
19. ZABAWKI : zestaw plażowy, piłka, frisbie, badmington, "pistolet" na wodę, deska i makaron do pływania, ponton jeśli ma się szczęście go mieć (my tego szczęścia na razie nie mamy), gry (bingo, domino, jenga, warcaby, karty..), zestaw do rysowania (kartki, kredki, małe farbki, kolorowanki)
20. KSIĄŻKI
21. CIUCHY - dla każdego członka rodziny! ciepły polar, kurtka przeciwdeszczowa/wiatrówka, czapki z daszkiem/kapelusze, ciepła piżamka ze skarpetkami do spania, koszulki, szorty, spodnie, dziecięca koszulka kąpielowa, kostiumy kąpielowe, bielizna, japonki, sandały, buty trekkingowe
22. ŻAREŁKO : makarony, ryże, sos pomidorowy, cebula, czosnek, jajka (te na pierwsze śniadanie mogą być ugotowane wcześniej w domu, to ułatwia sprawę, na drugie polecamy tosty francuskie.. choć ja tam wolę jajecznicę), olej, oliwa, masło, chleb tostowy, tortille, mleko, sok dla dziecięcia (saszetki jednorazowe ułatwiają sprawę), syrop klonowy, dżem, puszka (rybna, fasolowa, kukurydziana, pasztetowa..) pomidory, ogórki, kukurydza na grilla, ewentualnie kiełbaski czy parówki, mini marchewki do chrupania, winogrona, jabłka, ewentualnie puszka z owocami na deser
23. APTECZKA: syrop z ibuprofenem dla dziecka, syrop na gardło, krem/spray na robale i komarzyska, krem po ugryzieniu, żel aloesowy, spray dezynfekcyjny, plastry (plastry są często dobre na WSZYSTKO;)))
24. kijki do nordic walking
25. nosidełko dla naszego olbrzyma na wszelki wypadek (oby wytrzymało, oby wytrzymało..)
26. ulubiona maskotka naszego najmniejszego człowieka, czy inne autka
27. "glowing sticks" czyli takie świecące w ciemności patole z których można zrobić sobie naszyjnik, bransoletkę czy nic, i biegać wokół, będąc dzięki temu dzieckiem widocznym w ciemności.
..chyyyba to wszystko.. jak coś to tu wrócę i skoryguję, słowo harcerza.
(..) No i wróciliśmy. Wróciliśmy już tydzień temu, ale ponieważ po drodze był 4 lipca (wielki dzień dla Ameryki) to miałam obu chłopaków na chacie, więc mogłam tylko czekać poniedziałku by móc zabrać się do jakiejkolwiek roboty na komputerze. Było zacnie, wszystkim nam spodobała się szczególnie pierwsza miejscówka, gdzie byliśmy (jeszcze) sami.
Camping zwał się D.L.Bliss, a położony był przy Lake Tahoe. Było przestrzennie, i pomimo że wokół rozsiane były różne inne namioty i przyczepki, tudzież RV (czyli kampery), zupełnie nie odczuwało się obecności sąsiadów. Było też dziko, wokół roiło się od powalonych drzew, gałęzi i skałek. Mieliśmy - zgodnie z zapowiedziami - swoją szafkę antymisiową, a że widziałam taką po raz pierwszy w życiu, musiałam uwiecznić na zdjęciu, podekscytowana nadchodzącym wieczorem i tym, co związane z szafką a co może się wydarzyć. Nic takiego się nie wydarzyło, i mimo chłodu od podłogi, spaliśmy jak najęci, aż do wczesnego rana. Nie obudził nas upał (jak poprzednio w Pismo Beach), ale raczej pokrzykiwania okolicznych dzieciaków. Do plaży było niby niedaleko (GPS pokazywał 1 milę), ale teren był górzysty i mając na stanie naszego rozbójnika jednak zdecydowaliśmy się spakować manatki i ruszyć tam autem. I dobrze. Mogliśmy poplażować aż do południa, i wymeldować się o czasie. Plaża miła, widoczki piękne, a woda.. niemal lodowata. No dobrze, może trochę cieplejsza - oceniamy ją na jakieś 15 stopni. Dziecko na plaży mega szczęśliwe!
Nie bardzo chciało nam się ruszać dalej, choć to tylko 12 minut drogi samochodem, ale chcieliśmy już mieć z głowy kolejne rozbijanie namiotu, by wyruszyć na kolejną plażę i zostać tam jak najdłużej. Ten camping nosił nazwę Ed Z'berg Sugar Pine Point.
Było na nim płasko, było w lesie, było przy sporym parkingu dzielącym nas od toalet, i było głośno. Byliśmy jednymi z pierwszych z naszej grupki 10 czy 11 rodzin i mogliśmy jeszcze przebierać w miejscówkach pod namiot. Zaopatrzyliśmy kolejną szafkę na nie-misie, przyrządziliśmy makaron z sosem, poznaliśmy się z sąsiadami, i - dowiedziawszy się wcześniej, że sąsiadka na spacerze po lesie z dziećmi zobaczyła na własne wybałuszone (jak mniemam) oczy spacerującego w przeciwnym kierunku niedźwiedzia - ruszyliśmy przez ten sam las na plażę, z nadzieją że on już jednak sobie poszedł. Oczy miałam dookoła głowy, ale nie chciałam mówić o tym głośno chłopu memu, bo nasz bąk już doskonale rozumie, co do siebie mówimy, i chyba musielibyśmy szybciej pakować się do domu, a o śnie pod namiotem czy jakimkolwiek relaksie moglibyśmy pewnie pomarzyć. Nic nie wypatrzyłam, poza własnymi oczyma, plaża okazała się być wąska, sympatyczna, i znajdować się ledwie 15 minut spacerkiem przez las i drogę od naszego "osiedla". Wróciliśmy tak, by zdążyć nadziać dżemem dziesiątki usmażonych w domu naleśników na wspólną dzieloną kolację, i dołączyliśmy do wszystkich. Było miło, wokół biegały szczęśliwe dzieciaki, a Fi, kiedy akurat nie jadł, realizował swe wizje artystyczne malując farbami zawzięcie przy naszym stole.
Dzieciaki miały do jedzenia swój stół, przy którym mogły sobie siedzieć i jeść, ale nie Fi! Fi nie będzie siedział z dziećmi przecież, czy bawił się z nimi. Siedział z mamą, tudzież z papą, i nie chciał nas odstąpić na krok.
Ach, marzy mi się chwila, kiedy będzie zgrzany i umorusany biegał z innymi, a do nas przybiegał tylko po regularnego buziaka, na przytulaski lub by coś opowiedzieć czy pokazać. Ale by tak się stało, musielibyśmy mieć okazję do takich rodzinnych kempingów dużo częściej. Owszem, szykuje się kolejny kemping tej samej ekipy, ale dopiero we wrześniu. A to zbyt mało, by Fi zechciał otworzyć się na dzieciaki.
Na razie więc tulimy, i zachęcamy, czasem niestrudzenie i ciepło, czasem niecierpliwie i głośniej, a czasem po prostu poddajemy się i nie zwracamy uwagi na tę jego maluszkową izolację z wyboru, ciesząc się że jest, i nas potrzebuje.
Nie bardzo chciało nam się ruszać dalej, choć to tylko 12 minut drogi samochodem, ale chcieliśmy już mieć z głowy kolejne rozbijanie namiotu, by wyruszyć na kolejną plażę i zostać tam jak najdłużej. Ten camping nosił nazwę Ed Z'berg Sugar Pine Point.
Było na nim płasko, było w lesie, było przy sporym parkingu dzielącym nas od toalet, i było głośno. Byliśmy jednymi z pierwszych z naszej grupki 10 czy 11 rodzin i mogliśmy jeszcze przebierać w miejscówkach pod namiot. Zaopatrzyliśmy kolejną szafkę na nie-misie, przyrządziliśmy makaron z sosem, poznaliśmy się z sąsiadami, i - dowiedziawszy się wcześniej, że sąsiadka na spacerze po lesie z dziećmi zobaczyła na własne wybałuszone (jak mniemam) oczy spacerującego w przeciwnym kierunku niedźwiedzia - ruszyliśmy przez ten sam las na plażę, z nadzieją że on już jednak sobie poszedł. Oczy miałam dookoła głowy, ale nie chciałam mówić o tym głośno chłopu memu, bo nasz bąk już doskonale rozumie, co do siebie mówimy, i chyba musielibyśmy szybciej pakować się do domu, a o śnie pod namiotem czy jakimkolwiek relaksie moglibyśmy pewnie pomarzyć. Nic nie wypatrzyłam, poza własnymi oczyma, plaża okazała się być wąska, sympatyczna, i znajdować się ledwie 15 minut spacerkiem przez las i drogę od naszego "osiedla". Wróciliśmy tak, by zdążyć nadziać dżemem dziesiątki usmażonych w domu naleśników na wspólną dzieloną kolację, i dołączyliśmy do wszystkich. Było miło, wokół biegały szczęśliwe dzieciaki, a Fi, kiedy akurat nie jadł, realizował swe wizje artystyczne malując farbami zawzięcie przy naszym stole.
Dzieciaki miały do jedzenia swój stół, przy którym mogły sobie siedzieć i jeść, ale nie Fi! Fi nie będzie siedział z dziećmi przecież, czy bawił się z nimi. Siedział z mamą, tudzież z papą, i nie chciał nas odstąpić na krok.
Ach, marzy mi się chwila, kiedy będzie zgrzany i umorusany biegał z innymi, a do nas przybiegał tylko po regularnego buziaka, na przytulaski lub by coś opowiedzieć czy pokazać. Ale by tak się stało, musielibyśmy mieć okazję do takich rodzinnych kempingów dużo częściej. Owszem, szykuje się kolejny kemping tej samej ekipy, ale dopiero we wrześniu. A to zbyt mało, by Fi zechciał otworzyć się na dzieciaki.
Na razie więc tulimy, i zachęcamy, czasem niestrudzenie i ciepło, czasem niecierpliwie i głośniej, a czasem po prostu poddajemy się i nie zwracamy uwagi na tę jego maluszkową izolację z wyboru, ciesząc się że jest, i nas potrzebuje.
Było miło, były kolorowe skrzypce, była rodzina dwóch tatusiów i ich 4-letniego urwisa, którzy nomen-omen zorganizowali ten wypad (jak podobno czynią co roku), i były ..misie. To znaczy, kiedy smacznie spaliśmy, obudził nas głośno pokrzykujący i hałasujący garnkami człowiek, który w ten sposób z całą pewnością odganiał krążące wokół zwierzę. Powtórzyło się to później jeszcze 2 razy, a ja od pierwszego razu uznałam, że jakoś wytrzymam bez toalety 7 godzin pozostałych do rana, choć baaardzo mi się chciało siku..
Po spakowaniu namiotów większość ekipy spotkała się na plaży, i spędziliśmy tam razem, w słusznej obawie przed korkami, kilka ładnych godzin. Droga powrotna zajęła nam jakieś 4-4,5 godziny, choć korki jakoś ominęliśmy, wybierając spontanicznie nie drogę, a raczej dróżkę przez wsie, farmy i znajdujące się w środku niczego sklepy.
Bardzo miły to był weekend i chcemy jeszcze. Fi polubił kemping, co bardzo mnie cieszy, Maurycy też nie narzeka i chętnie spędza czas w ten sposób, więc jest PRZYSZŁOŚĆ.
Po spakowaniu namiotów większość ekipy spotkała się na plaży, i spędziliśmy tam razem, w słusznej obawie przed korkami, kilka ładnych godzin. Droga powrotna zajęła nam jakieś 4-4,5 godziny, choć korki jakoś ominęliśmy, wybierając spontanicznie nie drogę, a raczej dróżkę przez wsie, farmy i znajdujące się w środku niczego sklepy.
Bardzo miły to był weekend i chcemy jeszcze. Fi polubił kemping, co bardzo mnie cieszy, Maurycy też nie narzeka i chętnie spędza czas w ten sposób, więc jest PRZYSZŁOŚĆ.
PS. Zamieszczone niżej fotki pochodzą z naszego już kolejnego kempingu, zorganizowanego podobnie naprędce, oraz podobnie na zasadzie "family camping" (choć z zupełnie inną ekipą), ale obiecuję, że jak tylko się uporządkuję, to ci, których to interesuje, znajdą tu zdjęcia także z opisanego wyżej miejsca.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz