| Nasz indyjski domek |
Mamy piątek. Od poniedziałku czuję się inaczej..
Może nie tyle na okrągło, co późnym wieczorem, ale za to każdym późnym wieczorem. A to nie jest fajne uczucie, mówię wam..
Spałam sobie otóż, w niedzielę, obok Chłopa mego, ale jakoś wciąż budziły nas komary, w ilości niewyobrażalnej i chyba wcześniej niespotykanej w naszej sypialni. Do tego stopnia, że calutka po czubek głowy przykrywałam się prześcieradłem (tak, tu nie ma kołder, i choć mamy swoją to zupełnie nie wyobrażam sobie byśmy mieli zdjąć ją z półki, i jakoś wykorzystać, no chyba że na dachu używając jej jako materaca, ale to zdarzyło nam się ledwie jeden raz, i było fajne), ale udawało mi się tak wytrzymać przez maksymalnie minutę.
I jakoś tam sobie spaliśmy, Ale w końcu obudziłam się, bo Mo zszedł na dół i trochę się tam trzaskał. Myślałam, że to już jego czas wstawać do pracy. Ale trzaskał się nieco bardziej niż kiedy szykuje się do wyjścia (a może komary mi słuch wyostrzyły?). Łypnęłam spod powieki na zegarek i okazało się, że jest przed 4 rano.. Zapytałam go o co biega i usłyszałam coś, co mnie zmroziło. Powiedział: "someone was in the house".. czyli kurde, że ktoś był u nas w domu.. Zniknęły nasze rzeczy.. aparat.. laptop.. portfele..
Spałam sobie otóż, w niedzielę, obok Chłopa mego, ale jakoś wciąż budziły nas komary, w ilości niewyobrażalnej i chyba wcześniej niespotykanej w naszej sypialni. Do tego stopnia, że calutka po czubek głowy przykrywałam się prześcieradłem (tak, tu nie ma kołder, i choć mamy swoją to zupełnie nie wyobrażam sobie byśmy mieli zdjąć ją z półki, i jakoś wykorzystać, no chyba że na dachu używając jej jako materaca, ale to zdarzyło nam się ledwie jeden raz, i było fajne), ale udawało mi się tak wytrzymać przez maksymalnie minutę.
I jakoś tam sobie spaliśmy, Ale w końcu obudziłam się, bo Mo zszedł na dół i trochę się tam trzaskał. Myślałam, że to już jego czas wstawać do pracy. Ale trzaskał się nieco bardziej niż kiedy szykuje się do wyjścia (a może komary mi słuch wyostrzyły?). Łypnęłam spod powieki na zegarek i okazało się, że jest przed 4 rano.. Zapytałam go o co biega i usłyszałam coś, co mnie zmroziło. Powiedział: "someone was in the house".. czyli kurde, że ktoś był u nas w domu.. Zniknęły nasze rzeczy.. aparat.. laptop.. portfele..
A najgorsze chyba było to, że ktokolwiek to był, wszedł przez drzwi tarasowe które architekt ustawił dokładnie obok naszych drzwi do sypialni, które tej nocy były otwarte na oścież.. a my NIC NIE SŁYSZELIŚMY.. podczas gdy w pokoju naprzeciwko chrapał sobie smacznie i samotnie mały Fifi.. Przecież ci bandyci mogli stać i obserwować nas śpiących, mogli - ehh, nie chcę tego nawet napisać.. - ukraść nam naszego Brzdąca..!
Torebka, portfel, mały lekko uszkodzony aparat znalazły się za domem sąsiada, razem z torbą na laptopa (w której nie było laptopa, więc nie wiem, po co w ogóle się na nią połasili). W portfelach o dziwo były karty płatnicze, brakowało tylko gotówki. Ależ plułabym sobie w brodę, gdyby udało mi się zablokować naszą indyjską kartę (a próbowałam! ale coś nie wychodziło, potem zakończyłam jakiś etap i myślałam że to już wszystko, a potem ktoś zapukał, i tak już - dzięki Bogu - zostało). Bo zostalibyśmy całkowicie bez kasy.
Torebka, portfel, mały lekko uszkodzony aparat znalazły się za domem sąsiada, razem z torbą na laptopa (w której nie było laptopa, więc nie wiem, po co w ogóle się na nią połasili). W portfelach o dziwo były karty płatnicze, brakowało tylko gotówki. Ależ plułabym sobie w brodę, gdyby udało mi się zablokować naszą indyjską kartę (a próbowałam! ale coś nie wychodziło, potem zakończyłam jakiś etap i myślałam że to już wszystko, a potem ktoś zapukał, i tak już - dzięki Bogu - zostało). Bo zostalibyśmy całkowicie bez kasy.
Zeszliśmy na dół ocenić straty, i zadzwonić po policję (nie było łatwo i nam się to w końcu nie udało, ale udało się naszemu managerowi, który - hmm, trochę podejrzane? - właśnie 5 minut wcześniej wrócił z weekendowego wyjazdu do świątyni w Tirupati..). Przez kilka najbliższych dni czekało nas (lub mnie) jeszcze kilka wizyt na policji, tudzież kilka odwiedzin policjantów w naszym domu. Wizyt, z których najważniejsza okazała się ostatnia (jak dotąd) - bo była zorganizowana na samym szczycie chennajskiej policji, u samego bossa, chef commissioning, czy coś.. I załatwił nam ją nasz właściciel, który zna kogoś, który zna właśnie "jego samego", człek bowiem "z ulicy" nie ma szans dostać się przed jego wysmagane słońcem, wąsate oblicze. Tak więc jeszcze podczas spotkania tenże szef policji zadzwonił do kogoś, podał numer sprawy, zażyczył sobie, by jeszcze dziś ktoś u nas się pojawił, i żeby stworzony został pewien Bardzo Ważny Raport, bez którego - jak się później dowiedziałam - nie ruszyliby tak naprawdę palcem w bucie. Takie buty!
Kiedy przyjechałam do domu, już czekało na mnie chyba 4 policjantów razem z panią, która okazała się być (mimo braku munduru, zamiast niego było sari - jakże by inaczej) sama szefowa policji na dzielni Neelankarai. Spisali to i owo, obejrzeli wszystko po raz kolejny, dopytali czy na pewno nie zostawiliśmy na dole drzwi / okien otwartych, bo przecież na ten taras nie można się tak łatwo dostać (nawet ja bym się dostała na niego bez problemu.. co też usiłowałam im obrazowo przekazać), spytali też z kim byłam na spotkaniu (w domyśle pewnie, jakim cudem mam Takie Dojścia, że oni muszą tu teraz tak tańczyć), coś tam obiecali, i pojechali.
Teraz czekamy więc na rozwój wypadków. A przede wszystkim (o naiwności?) na zwrot naszych sprzętów..
Teraz czekamy więc na rozwój wypadków. A przede wszystkim (o naiwności?) na zwrot naszych sprzętów..
Czując się niepewnie już pierwszej nocy PO TYM (choć byliśmy razem) - nie wspomnę nawet jak czuję się teraz, gdy Mo jedzie znów na delegację, kilkudniową, a co gorsza kilkunocną..
Śpię z (uwaga!): nożami, gazem pieprzowym (opakowanym jeszcze w plastik, jakżeby inaczej, bo przecież "może zwrócę", haha!), zapalonym światłem, na dole światła również nie gaszę, zamykam wszelkie lufciki, okna, drzwi, (niebawem będę pewnie na noc kładła nawet pokrywki na garnkach), i nasłuchuję dźwięków nocy, a szczekanie bezpańskich psów za murem podnosi mi na plecach wszystkie włosy.. Jednym słowem - paranoja. Nie życzę nikomu!*
Marzy mi się teraz kurs samoobrony dla kobiet. Muszę, po prostu muszę coś znaleźć!
* No dobra, może poza obecnym polskim rządem, tym nieszczęsnym rządem rodem z filmów Barei..
* No dobra, może poza obecnym polskim rządem, tym nieszczęsnym rządem rodem z filmów Barei..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz