Odkąd pamiętam, mam w głowie pierwsze słowo mojego dziecka. I zawsze już będę je miała, niezależnie od tego, ile jeszcze pierwszych słów moich ewentualnych dzieci przyjdzie mi zapamiętać.
To znaczy pamiętam je nie wcześniej niż od momentu, kiedy się nam Mały Bąk narodził, a następnie zaczął gaworzyć oraz sklecać swoje gaworzenie i słodkie pleplanie, prukanie, trąbienie i piszczenie w coś, co przypominało w końcu jakiekolwiek słyszane wcześniej wyrażenie..
Od początku byłam mamą baaardzo wiele mówiącą do swojego maluszka. Pomimo, iż nie jestem urodzoną gadułą, nadawałam 24/h (gdyby nie to, że jednak w międzyczasie spałam). Mówiłam chodząc z nim po mieszkaniu, leżąc obok niego, karmiąc go, przewijając, tuląc, kołysząc, śpiewając (nie no, śpiewając chyba jednak mało mówiłam..).
Nawet mama mego obecnego małżonka, a podówczas jedynie współlokatora (a zarazem taty dziecka mego), kiedy nas wówczas odwiedziła w krainie Madziarów, obserwując mnie każdego dnia (i może nie tyle słuchając, co wciąż słysząc), stwierdziła (podobno, bo ja jednak słabo rozumiem francuski, zwłaszcza chyba w jej wykonaniu, więc wierzę mężowi) że co jak co, ale ten nasz syn, a jej wnuk, to na pewno zacznie szybko mówić, i będzie miał bogaaate słownictwo. No dobrze, to ostatnie, o tym słownictwie, to może sobie wymyśliłam. Ale ..kto wie?
To znaczy pamiętam je nie wcześniej niż od momentu, kiedy się nam Mały Bąk narodził, a następnie zaczął gaworzyć oraz sklecać swoje gaworzenie i słodkie pleplanie, prukanie, trąbienie i piszczenie w coś, co przypominało w końcu jakiekolwiek słyszane wcześniej wyrażenie..
Od początku byłam mamą baaardzo wiele mówiącą do swojego maluszka. Pomimo, iż nie jestem urodzoną gadułą, nadawałam 24/h (gdyby nie to, że jednak w międzyczasie spałam). Mówiłam chodząc z nim po mieszkaniu, leżąc obok niego, karmiąc go, przewijając, tuląc, kołysząc, śpiewając (nie no, śpiewając chyba jednak mało mówiłam..).
Nawet mama mego obecnego małżonka, a podówczas jedynie współlokatora (a zarazem taty dziecka mego), kiedy nas wówczas odwiedziła w krainie Madziarów, obserwując mnie każdego dnia (i może nie tyle słuchając, co wciąż słysząc), stwierdziła (podobno, bo ja jednak słabo rozumiem francuski, zwłaszcza chyba w jej wykonaniu, więc wierzę mężowi) że co jak co, ale ten nasz syn, a jej wnuk, to na pewno zacznie szybko mówić, i będzie miał bogaaate słownictwo. No dobrze, to ostatnie, o tym słownictwie, to może sobie wymyśliłam. Ale ..kto wie?
Było dla mnie ważne, by do niego dużo mówić, po pierwsze dlatego, że byłam (i nadal jestem) dla niego jedynym źródłem języka polskiego, i "jak nie ja, to kto", i tak teraz myślę półżartem, że po drugie może trochę dlatego, że będąc z nim sam na sam nie miałam z kim pogadać, i padło na niego!
A tak serio to chciałam mieć z dzieckiem mym dobry kontakt, i jak najwięcej go nauczyć. W naszej mieszanej rodzinie, nie mieszkającej do tego w Polsce, nauczenie i utrzymanie języka polskiego u dzieciaczka wiąże się z jakąś pracą jednak. Tak samo zresztą sytuacja ma się z drugim językiem - francuskim. Ale to już nie moja rola, ha! Choć staram się przynajmniej pilnować męża: czy to, żeby nie mieszał języków (rzadko bo rzadko, ale zdarza mu się), czy to żeby po prostu jak najwięcej do dziecka po francusku mówił, i czytał - tym bardziej, że póki co ma ku temu dużo mniej okazji niż ja.
Dzieci tak już chyba mają, że mimo wszelkich mamusiowych starań, i całego ogromu czasu spędzonego, jednak głównie przez mamy, na mówieniu, wyjaśnianiu, szeptaniu do małych uszek, tłumaczeniu świata, i to niemal 24/h.., no więc dzieci, ci mali niewdzięcznicy, mają tak, że najczęściej pierwszym ich słowem jest po prostu : "tata"!
Dzieci tak już chyba mają, że mimo wszelkich mamusiowych starań, i całego ogromu czasu spędzonego, jednak głównie przez mamy, na mówieniu, wyjaśnianiu, szeptaniu do małych uszek, tłumaczeniu świata, i to niemal 24/h.., no więc dzieci, ci mali niewdzięcznicy, mają tak, że najczęściej pierwszym ich słowem jest po prostu : "tata"!
W pewnym sensie przykre, no bo kurcze. Mimo, że przecież i nas to bawi, i cieszy, zwłaszcza kiedy to nasz najpierwszy szkrab. I wcale tu nie oszukuję, bo i ja tak miałam, to znaczy miałam tak poniekąd.
Bo owszem, zanim Fi wypowiedział (namawiany przeze mnie usilnie) piękne słówko: mama, to jednak już od wielu dni (lub tygodni) bezbłędnie radził sobie (zupełnie do tego nie namawiany, oczywista rzecz!) ze słowem "tata".. Ech, życie.
Niemniej "tata" nie było pierwszym słowem naszego dziecka. To byłoby zbyt oczywiste.
Bo owszem, zanim Fi wypowiedział (namawiany przeze mnie usilnie) piękne słówko: mama, to jednak już od wielu dni (lub tygodni) bezbłędnie radził sobie (zupełnie do tego nie namawiany, oczywista rzecz!) ze słowem "tata".. Ech, życie.
Niemniej "tata" nie było pierwszym słowem naszego dziecka. To byłoby zbyt oczywiste.
Pierwszym słowem Fi było po prostu najzwyczajniejsze w świecie : MAY-DAY ..!
I naprawdę nie słyszał tego wcześniej ode mnie..
Czyżby już wtedy wiedział, co się święci?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz