Siedzę sobie jednym półdupkiem na małej poduszce, drugim w powietrzu, z nogami ułożonymi na zimnej podłodze, słucham Trójeczki (czasami można zapomnieć, co się z nią teraz dzięki "partii" dzieje, właśnie teraz sobie przyjemnie pogrywa nutami lekko progresywnymi i ach! jak miło) ("Magnificient, she says" Little Elbow. Tak powiedział Niedźwiecki?). I myślę, czy pisać, czy jednak wena jeszcze nie przyszła.
Mieszkamy w Indiach. Nie jest to wcale takie łatwe. Ale żeby było jeszcze mniej łatwo, wymyślili mojemu Chłopu delegację, i to taką dosyć. Niby kraj ten sam, ale delegacja trwać ma 2 tygodnie z przerwą na weekend. To wersja sprzed ostatniego piątku, bo w piątek przyniósł mi Chłop "bednjus", czyli że - a mieliśmy koniec stycznia właśnie - wyjeżdżać tak sobie będzie (bo musi) aż do końca marca.. W sumie jakieś 8 tygodni..
Docieram właśnie z niewielkim trudem do końca tygodnia pierwszego.. Niby nie jest źle, ale jednak czuję się "z tym wszystkim sama" (ciekawe czemu, swoją drogą..) a kiedy sobie wyobrażę że tak ma być jeszcze razy OSIEM, no to nie jest mi wcale lżej.
W ubiegłym tygodniu, a dokładniej w ostatni weekend, czułam się nie za. Pożarliśmy się z Chłopem M.i w sobotę przy śniadaniu, i w niedzielę, już (o dziwo) nie pamiętam o co w niedzielę (bo w sobotę o co, pamiętam, ale i niedzielę sobie przypomnę! a co to, ja sobie nie przypomnę?! ja?).
Docieram właśnie z niewielkim trudem do końca tygodnia pierwszego.. Niby nie jest źle, ale jednak czuję się "z tym wszystkim sama" (ciekawe czemu, swoją drogą..) a kiedy sobie wyobrażę że tak ma być jeszcze razy OSIEM, no to nie jest mi wcale lżej.
W ubiegłym tygodniu, a dokładniej w ostatni weekend, czułam się nie za. Pożarliśmy się z Chłopem M.i w sobotę przy śniadaniu, i w niedzielę, już (o dziwo) nie pamiętam o co w niedzielę (bo w sobotę o co, pamiętam, ale i niedzielę sobie przypomnę! a co to, ja sobie nie przypomnę?! ja?).
Przez ułamek sekundy chciałam nawet wziąć i wyjechać - ale nie bardzo umiałam znaleźć kierunek.
Mały Bąk jest do zniesienia, bywa przekochany, a jego hasło:
- Mamuśk.. kocham Cię bardzo ..szybko!!
.. kiedy w nieskończoność trenowaliśmy o zmroku "włączanie silnika" w jego nowym rowerku zostanie w mej pamięci chyba na zawsze.
No ale nie oszukujmy się, Mały Bąk nie jest z tych co do szczęścia potrzebują jedynie obecności matki w promieniu 7 metrów. O nie nie! Matka powinna siedzieć nie tylko ciałem ale i duszą na tym samym co on poziomie, w odległości maksymalnie pół metra, i robić dokładnie to, co robi Bąk, w tym samym czasie. Do tego stopnia, że nawet pisaka trzymamy razem, kiedy Fi chce porysować...
Także kiedy kąpię go wieczorem i kładę w wielkim łóżku (bo takie aktualnie tutaj ma, chcąc nie chcąc), odczytując piętnastą książkę tego dnia, potem odpływam w niebyt. No dobrze, powinnam odpływać, bo tak naprawdę to wtedy zajmuję się internetami, filmami i ewentualnie sprzątnięciem po kolacji. A gdzie życie towarzyskie? a gdzie kulturalne? a gdzie zajęcie niegłupie? ..Więc w efekcie mam wrażenie podwójnego ostatnimi czasy regresu szarych komórek.
Wymyśliłam (pewna inspiracja: Aga) nawet hasło wiodące - i nie omieszkam go użyć : Dom Wariatki.
Bo pewnie tak się to dla mnie i dla nas tu wszystkich skończy, ha! ha.
Ludzie, ja muszę się rozwijać! ja chcę do innych ludzi! ja chcę do innych mam! i nie-mam! ja chcę się w końcu - pókim młoda i pierś wysoka! - zająć moim biznesem marzeń! (choćby po to, żeby się przekonać, czy faktycznie jest to biznes marzeń, i ewentualnie przerzucić się na inne marzenie, póki czas!)
Gdybyż to jeszcze było wiadomo CO POTEM, to pół biedy, można byłoby się nastawiać psychicznie, i coś tam planować, ale póki co mąż mój drogi nie ma pojęcia, co uda mu się znaleźć godnego naszej (jego? nie no, mojej też poniekąd) uwagi. Więc tkwimy (najbardziej chyba ja, nie da się ukryć) w zawieszeniu.
Wskoczyliśmy właśnie w luty, czas tak szybko płynie (taaak..?), i zaraz lato, czas pakowania i - znów - zmiany miejsca do życia.. Tylko dokąd...? Czy ja nie mogę mieć "normalnego życia"? ha ha.
Ech, czemuż nie jestem "prawdziwą ekspatką" i nie bawi mnie zbytnio żywot polegający na śniadaniu w jednym i branczu w drugim hotelu, posiadaniu dwóch służących (głupie słowo, ale jak tu przetłumaczyć magiczne słowo "maid"..?), dodatkowo kogoś do dziecka, i bujaniu się po sklepach i kawusiach..
Mały Bąk jest do zniesienia, bywa przekochany, a jego hasło:
- Mamuśk.. kocham Cię bardzo ..szybko!!
.. kiedy w nieskończoność trenowaliśmy o zmroku "włączanie silnika" w jego nowym rowerku zostanie w mej pamięci chyba na zawsze.
No ale nie oszukujmy się, Mały Bąk nie jest z tych co do szczęścia potrzebują jedynie obecności matki w promieniu 7 metrów. O nie nie! Matka powinna siedzieć nie tylko ciałem ale i duszą na tym samym co on poziomie, w odległości maksymalnie pół metra, i robić dokładnie to, co robi Bąk, w tym samym czasie. Do tego stopnia, że nawet pisaka trzymamy razem, kiedy Fi chce porysować...
Także kiedy kąpię go wieczorem i kładę w wielkim łóżku (bo takie aktualnie tutaj ma, chcąc nie chcąc), odczytując piętnastą książkę tego dnia, potem odpływam w niebyt. No dobrze, powinnam odpływać, bo tak naprawdę to wtedy zajmuję się internetami, filmami i ewentualnie sprzątnięciem po kolacji. A gdzie życie towarzyskie? a gdzie kulturalne? a gdzie zajęcie niegłupie? ..Więc w efekcie mam wrażenie podwójnego ostatnimi czasy regresu szarych komórek.
Wymyśliłam (pewna inspiracja: Aga) nawet hasło wiodące - i nie omieszkam go użyć : Dom Wariatki.
Bo pewnie tak się to dla mnie i dla nas tu wszystkich skończy, ha! ha.
Ludzie, ja muszę się rozwijać! ja chcę do innych ludzi! ja chcę do innych mam! i nie-mam! ja chcę się w końcu - pókim młoda i pierś wysoka! - zająć moim biznesem marzeń! (choćby po to, żeby się przekonać, czy faktycznie jest to biznes marzeń, i ewentualnie przerzucić się na inne marzenie, póki czas!)
Gdybyż to jeszcze było wiadomo CO POTEM, to pół biedy, można byłoby się nastawiać psychicznie, i coś tam planować, ale póki co mąż mój drogi nie ma pojęcia, co uda mu się znaleźć godnego naszej (jego? nie no, mojej też poniekąd) uwagi. Więc tkwimy (najbardziej chyba ja, nie da się ukryć) w zawieszeniu.
Wskoczyliśmy właśnie w luty, czas tak szybko płynie (taaak..?), i zaraz lato, czas pakowania i - znów - zmiany miejsca do życia.. Tylko dokąd...? Czy ja nie mogę mieć "normalnego życia"? ha ha.
Ech, czemuż nie jestem "prawdziwą ekspatką" i nie bawi mnie zbytnio żywot polegający na śniadaniu w jednym i branczu w drugim hotelu, posiadaniu dwóch służących (głupie słowo, ale jak tu przetłumaczyć magiczne słowo "maid"..?), dodatkowo kogoś do dziecka, i bujaniu się po sklepach i kawusiach..
Gdyby tak było, to przecież nawet Indie nie byłyby mi straszne i latem moglibyśmy zmienić jedynie stan - bo tam (gdzie właśnie pojechał był Chłop) go baardzo potrzebują. A tak?
Muszę, MUSZĘ znaleźć sposób, by moje dziecko miało szczęśliwą mamę. A o szczęśliwą żonę to już musi zatroszczyć się mój Chłop. Chociaż ja też podobno mam w tym swoją rolę.. Ale nie powiem mu o niej! o.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz