wtorek, 31 stycznia 2017

PIELUCHO - ŻEGNAJ! Było miło, ale się (uff) skończyło :-)


A więc nadejszła wiełkopomna chwiła. Dziś oto mamy za sobą dokładnie PIĄTĄ noc z wieeelką ceratą pod prześcieradłem, na niej nadgryzioną zębem czasu naszą ochronką na materac, i ulubionym prześcieradłem Fi na tym wszystkim. Nocnikiem (rano pełnym) obok łóżka. Oraz gołą pupą w nocy.

Tak się cieszę, i tak jestem zaskoczona faktem, że jest dokładnie tak, jak przeczytałam na jakiejś tematycznej dyskusji (a mówią mi : "nie czytaj żadnych dyskusji! czytasz za dużo!") - czyli że nasze dziecię również zdaje się po prostu czekało na ten moment, tylko my starzy nie daliśmy mu dotąd tej możliwości. Nie dawaliśmy mu szansy na uwolnienie pupy i nocne trenowanie. 
A przecież on już taki duży, ten chłopak. (nie byle jakie 97 centoli mu idzie! Urósł w Wietnamie łobuz jeden, ze 2,5cm. w 2-3 tygodnie!)

Tak więc kolejny etap za nami, choć nie wiadomo, czy nie czekają nas tu jeszcze jakieś niespodzianki. No, ale niespodzianki w temacie "łóżkowym" zdarzają się również i starszym starszakom, przecież. Niemniej cieszę się, że się zawzięłam, i mimo, że panie przedszkolanki skarżyły się (tak w sumie to po prostu kulturalnie informowały mnie bez mrugnięcia ani jedną powieką!), że tu i ówdzie podczas drzemki zdarzają się małemu Fi wypadki, to uparłam się, by pieluchy na drzem-session mu nie zakładać i do nich nie wracać, kosztem kolejnych przemoczonych spodenek i innych fatałaszków..
Próbuję znaleźć jakieś urocze fotografie z "dawnych lat" uwieczniające nasze pierwsze dziecięcia sadzanie na nocniku (wciąż tym samym, najprostszym, ikeowym, a co najważniejsze - zielonym!). Jakoś mi jednak nie idzie.. 
Kiedy ktoś o to zapytał, dorabiałam (jak się okazuje) do tego ideologię, że "jak tylko zaczął siadać, to już wtedy go przed kąpielą sadzaliśmy, tak ot, niech się przyzwyczaja", ale przecież dziś uświadomiłam sobie, że jak siadać zaczął, to mieszkaliśmy jeszcze na Kikelet (a po naszemu po prostu na Wiosennej, lub też Kwitnącej).. A tam z pewnością nie było jeszcze z nami nocnika. Więc muszę się skorygować tu i ówdzie :)  bo sadzaliśmy przed kąpielą, dla wprawy, a i owszem, ale musiał mieć już co najmniej rok z małym albo i średnim hakiem. Niech no tylko dopadnę dowody! Choć nawet jak je dopadnę, to tutaj się raczej nie pokażą, więc nic nie będę obiecywać.

Tak więc Kobiety, Matki, Ojcowie, nie bójcie się! Wasze dzieci - o czym nie wiecie nawet - stają się gotowe do wielu rzeczy, na które Wy czekacie z utęsknieniem, jednak nie doceniacie urwisów i uznajecie, że jak będą gotowe, to SIĘ STANIE i już. Otóż nie - nie "stanie się" przecież samo się. Trzeba dać im tę możliwość, otworzyć te drzwi, wsadzić na ten rower, wejść do (tego) basenu, dać do spróbowania (to) pomelo, czy co tam jeszcze.. Reszta albo się "stanie" od razu, albo zaraz, lub za dwa, ale w tak zwanym "swoim czasie" - jednak bez waszego przyzwolenia, waszego otwarcia, waszej wiary w dziecię, i waszego ruchu w tym kierunku, lekkiego nagięcia rutyny - nici z tego..

My wciąż opijamy sukces (znaczy teraz opijam sama, bo Chłop w delegacji), i wydaje mi się, że poza małą koparką, którą Fi otrzymał w nagrodę po pierwszej suchej nocy (a która była kupiona - przyznaję - bez okazji, całych kilka miesięcy wcześniej i czekała na swój dzień), dziś właśnie dostanie Porządny Prezent, bo ten właśnie (bez okazji) przyszedł..  Jest nim rowerek biegowy. Oczywiście czerwony! A dlaczego czerwony, o tym zaraz.  Teraz tylko znajdę mu okazję i : ta-dam, zaczynamy kolejny etap!

I nawet jeśli nie zacznie się dziać tu i teraz, to tu i teraz właśnie dam temu mojemu Rozbójnikowi szansę, i niech w "swoim czasie" pokocha i rowerek. Póki co kocha swój lekki, niebieski, mocno zużyty motorek - na którym zwykle pomyka od samiuśkiego ECRu (taka ulica, główna, od której nasza..) aż do domu, wąchając kwiatki i wyczyniając "z górki na pazurki" po drodze - w którym kółek jest jednak trzy, więc balansu się na nim raczej żadnego nie nauczy, a wąskokołowych rowerków się jeszcze boi i na ogół trzyma się od nich z daleka nawet w przedszkolu (gdzie woli dosiadać rowerki dla baaardzo małych dzieci)..
Jednak nadzieję pokładam w naszych ostatnich odwiedzinach u najlepszego przyjaciela Fi, Sh - który taki właśnie sprzęt, w kolorze czerwonym, posiada, i to u niego Fi spojrzał na dwa wąskie kółka łagodniejszym niż dotąd okiem, a nawet dotknął kijem, plus wykonał kilka na nim ostrożnych kroków..!
Nasza rozmowa zaraz po tym doświadczeniu wyglądała tak:
"Fi, chciałbyś mieć taki rowerek?"
"Nie!"
" A jaki kolor? zielony czy czerwony?"
"Czerwony!!"

Więc jadę w te pędy do przedszkola i nie mogę się doczekać, aż ich sobie przedstawię :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz