Nie potrafię przypomnieć sobie kiedy zaczęliśmy w ogóle brać Indie pod uwagę..
Pamiętam tylko, że był rok 2015, mieszkaliśmy już w centrum pięknego Budapesztu (przenieśliśmy się tam z jego zielonych peryferii), i przy którejś kolejnej rozmowie zaczynającej się od : "Kochanie, i co, sprawdzałeś ostatnio oferty pracy na stronce? co robimy? musimy już kurczę czegoś poszukać, to już nie żarty.." okazało się, że faktycznie dostał kilka (czyli stosunkowo niewiele) odpowiedzi z różnych stron, w które wysłał gołębia z zapytaniami, i JEDYNĄ pozytywną jest ta dotycząca Bangalore.. czyli Indie..
Wow.. Niby super przecież, bo pewnie (chociaż kto nas tam wie) nigdy nasza noga by tam nie stanęła, gdyby nie taka możliwość. A z drugiej strony Indie? rodzinka i niektórzy znajomi (nieliczni, czyli ci, którym o tym wspomniałam, i którzy co nieco wiedzą), przerażeni - jak to Indie?? I nie boicie się?? a co z Fi? przecież tam gwałcą! i w ogóle rety!
Hmm.. choinka.. nic nie wiedziałam! Chyba trzeba będzie to i owo doczytać, zanim się zdecydujemy.. Obejrzałam dziesiątki filmików, przeczytałam wywiad z tą.. no, tą aktorką.. Anną Dereszowską, która w Indiach była, i nawet nakręciła (w sumie po to właśnie tam była) film "Trzy na godzinę", pokazujący szokującą rzeczywistość tamtejszych kobiet.. Przestraszyłam się nie na żarty, ale gdzieś inside-of-me ciągle tliła się ciekawość, jak zawsze zadziorność i chęć podjęcia rękawicy pomimo wszystko, chęć udowodnienia sobie i innym może też, że nie może tak być, że to jest do zrobienia, że / bo taka okazja się nie powtórzy. Dotarłam do różnych forów, wrzuciłam zapytania na goldenline - tam znalazłam gościa który wybierał się do tego samego miasta w tym samym co potencjalnie my okresie (bo zapomniałam wspomnieć, że w mintajmie oferta w Bangalore zmieniła się na ofertę w Chennai - czyli w Madrasie /ładniej brzmi, prawda?/). Dotarłam też do grupy "Polacy w Indiach", a oni przyjęli mnie w swoje szeregi, pomimo, że byłam wciąż Polką w Budapeszcie, czyli bynajmniej nie w Indiach (choć niejedna "blądynka" mogłaby przekonywać otoczenie, że jednak Budapeszt to stolica Indii.. nie że mam coś do blondynek, ale widziałam taki program..:)) Tam zadawałam nieskończone ilości pytań dotyczących bezpieczeństwa, temperatury, komfortu życia czy dostępności produktów (szczególnie tych dzieciowych).
I koniec końców (bo nie pojawiła się w międzyczasie żadna oferta do Australii, czyli marzenia mego męża ;)) nabraliśmy powietrza w płuca i podjęliśmy wstępną decyzję na TAK.
W czerwcu przyjechaliśmy (a raczej POjechaliśmy) (i nie jest to prowokacja polityczna:)) do Indykowa na trip nazwijmy to "Indie, poznajmy się" jakieś 5 dni (z czego 2 spędziliśmy w samolotach..). Celem tej męczącej wycieczki było dotknąć temperatury, zobaczyć czy dziecko może oddychać i nie płacze jak oszalałe przez 24/h, przekonać się, czy się DA, i jak to pachnie (a pachnie, oj...lub raczej zajeżdża, zwłaszcza w samym centrum;)), i może obejrzeć kilka potencjalnych mieszkań.
Było masakrycznie gorąco. Tak naprawdę na dworze jako takim bywaliśmy tylko przechodząc z lotniska do samochodu, z samochodu do hotelu, z samochodu do kolejnego oglądanego mieszkania..pozostałe długie momenty i kilometry (korki.....korki korki i korki) spędzaliśmy w klimatyzowanym do bólu aucie lub hotelu. Różnica czasu (dziś, a piszę o tym w marcu, to 4,5 godziny) nas trochę osłabiła, więc pierwsze pół dnia przespaliśmy i ciężko było wstać na spotkanie z agentką. Odwiedziliśmy chyba około 6 mieszkań. Takich sobie, prawdę mówiąc. A ostatniego dnia mieliśmy "czas wolny" i kierowcę do dyspozycji - więc zaliczyliśmy Marina Beach - największą (najdłuższą?) po brazylijskiej plażę świata - oraz świątynię Kapaleeswarar Temple.
No i trza było zbierać manatki i wracać..
 |
| Chyba nie jest źle.. to znam, to znam, tamtego nie, no ale kolorowo = dobrze :) |
 |
| Bazylika Santhome (św.Tomasza, znaczy) |
 |
| Na lewo most.. |
 |
| .. na prawo most |
 |
| Kapaleeswarar Temple |
 |
| ..na terenie Świątyni |
 |
| To jeszcze nie Marina Beach.. ale nie pamiętam gdzie to:) |
 |
| Ogrody Teozoficzne. Jak czytałam - jedno z niewielu miejsc gdzie można skryć się przed słońcem, i normalnie pospacerować.. |
 |
| Pasaż handlowy w drodze na Marina Beach |
 |
| kąpu kąpu |
Po powrocie (i w trakcie) miałam mieszane uczucia. Fi tam na miejscu w Indiach było ciężko, ale też trudno się dziwować, bo co to za życie - na dworze uderzało gorące gęste powietrze, w zimnym od klimy aucie długie godziny w korkach, a w międzyczasie spać się chce, bo zmiana czasu, a do tego jedyną rozrywką oglądanie jakichś nudnych mieszkań.. Biedne to dzieciątko.
Ale zbyt wielu możliwości nie mieliśmy, choć Em dostał też (średnio ciekawą) propozycję pracy .. w Polsce! Jednak kiedy pomyślałam o tym wszystkim, czego byśmy nie zakosztowali, i biorąc pod uwagę, że propozycją była umowa nieekspacka a zdecydowanie lokalna, pogadaliśmy i hop siup huzia na Józia - lecimy do Indii pod koniec sierpnia..!
Za tą decyzją ruszyła lawina decyzji - bo to przecież Indie, więc trzeba by wziąć ..ślub! Tak więc w sierpniu, na jakieś 10 dni przed wyjazdem, z miłości oczywiście wielkiej, wzięliśmy w Polsce, w pewnym miłym Pałacyku, zdroworozsądkowy (a raczej wymagany indyjskim prawem) cywilny ślub, do tej pory do szczęścia nam niepotrzebny. Organizując praktycznie wszystko wirtualnie z Budapesztu włącznie z (wielokrotnie zmienianym) wyborem miejsca przyjęcia, ustaleniem terminu z USC, załatwieniem wszelakich dokumentów z Francji, oraz ich tłumaczeń przysięgłych, wstępnym wyborem obrączek i wstępnym znalezieniem wykonawcy, który zdąży (a było niełatwo, bo wakacje..), restauracją, wyborem fotografa, zakupem sukienki i innych gadżetów.. a w ostatniej chwili, już na miejscu (bo pojechałam do Polski sama tydzień wcześniej), zdecydowaniu się jeszcze na kapelę, której wcześniej wcale nie było w planie.. uff..........
To był ślub! wszystko się udało, ale przyznam, że od tamtego czasu ciągle gdzieś tkwi we mnie myśl, że w organizacji tego dnia wiele bym zmieniła.. A szkoda mieć takie poczucie chyba.. no bo, imprezy nie powtórzę przecie. A może..?
Ale nie o tym ten odcinek, więc stop! wróć:)
Pożegnaliśmy się z przyjaciółmi w Budapeszcie, jedynymi tam osobami, które tak ciepło i po polsku trzymały mnie i podtrzymywały przy życiu na obczyźnie, z wzajemnością zresztą, i dzieliły ze mną "swoje" i "moje" pierwsze zęby, kupki, spacery, wypady szalonych słomianych mam na herbatę, czy piwko i hummusa, no generalnie - z rewelacyjnymi kobietkami i ich dzieciakami (najlepszymi kolegami Fi) oraz ich chopami. Trzeba przyznać, że urządzili nam super pożegnanie! zrobiliśmy grilla na ogródku, ale o tym wiedzieliśmy, bo sami przytaszczyliśmy mięsiwo, a w ramach suprajzu na czołach dziewczyny wymalowały bindi, a do tego potem u Mag odbył się pokaz pożegnalnej prezentacji, którą będę z przyjemnością i łzą w oku oglądać do końca świata i o jeden dzień dłużej.. Chlip.
Czasie pożegnań.
Wylecieliśmy 31 sierpnia i 1 września 2017 zaczęliśmy naszą kolejną przygodę, tym razem z Indiami ..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz