Rzeczywistość dała nam się we znaki. Nie tylko nam zresztą, bo zdziwił się przecież cały świat. Skutki ekonomiczne i społeczne wywoływane pandemią koronawirusa rozkładają na łopatki znany nam dotychczas świat, nadają życiu nowego biegu, a planowaniu czegokolwiek odbierają znaczenie. Ale w tym wszystkim nadal przecież chciałoby się pojechać na wakacje, zobaczyć jeszcze kawałek tej przecudnej przyrody, zanim spakujemy po raz kolejny (CHLIP) manatki, by ruszyć dalej.
Nawet jeśli "dalej" tym razem oznaczać będzie szeroko pojęty powrót do domu.
Na razie jednak nie ma większego sensu zagłębianie się w internetowe czeluście, przygotowywanie kierunków i tras, miejsc wartych zobaczenia "z dziećmi", polowanie na tańsze bilety, drukowanie map, analizowanie opcji, i wszystko to, co normalnie bym już opanowywała, chcąc dla nas udanych, zwariowanych wakacji. A bez realnej perspektywy odpoczynku, bez planu wakacji po tych kilku miesiącach 24h na dobę razem w domu, naprawdę nie jest trudno poczuć, że TO się nigdy nie zmieni, a co za tym idzie, że niebawem zaczniemy chodzić tyłem, jeść uszami, a o powrocie do aktywności zawodowej być może możemy po prostu zapomnieć..
Tak więc trzeba nam się posiłkować choćby wypadami jednodniowymi, a skoro już pomału otwierane są niektóre (nieliczne) kempingi, to warto zaplanować ich kilka w okresie wakacyjnym. Nie jest to może nic nadzwyczajnego, zwłaszcza że nie wszystkie parki otwierają swoje podwoje, i udostępniają kempingi, a nie oszukujmy się - te, które by nas najbardziej interesowały, na razie pozostają zamknięte i nie wiadomo, czy, kiedy i w jakiej formie się otworzą. Ubolewając nad tym, jednak muszę gdzieś z tą moją familią jeździć, wczoraj więc usiadłam na ponad godzinę i zrobiłam przegląd (dwóch) stron zajmujących się rezerwacjami kempingów i .. niestety nic nie znalazłam. Na szczęście mamy w planie wypad kempingowy za kilka dni, i choć to miejsce już znamy, to nie możemy się doczekać - a Fi skacze do góry i zamierza zabrać ze sobą prawie wszystkie zwierzęta. Nasz kemping mieści się w okolicy Jeziora Tahoe, które choć zimne, to piękne. Mam nadzieję że zobaczymy trochę okolic, których do tej pory nie było okazji zobaczyć.
Mamy też w planie inny wypad, i znów w miejsce nam znane, ale tym razem dojadą do nas przyjaciele Fi z rodzinami - choć dojadą ledwie na jedną z trzech (ależ luksus niespotykany!) nocy. Ten park to Pinnacles National Park - biwakowaliśmy tam już dwukrotnie, i było bardzo fajnie, no ale jednak już to znamy, więc trochę żal, że nie jest to nic nowego. Dodatkowo Pinnacles jest bardzo fajne dla aktywnych "górsko" dzieci : ma shuttle busa, jaskinie, piękne widokowo traski, ładne małe jeziorko pośród gór, a do tego basen.. Ale tym razem, żeby nie było za fajnie, a może żeby było "inaczej", skoro standard już przecie znamy - to tym razem basen, jaskinie, oraz shuttle bus nie będą działały.. Ciekawa jestem więc, jak spędzimy tam trzy noce i przynależne im długie dni. Muszę zrobić research - da mi to pożywkę i wrażenie że jednak coś planujemy, ha ha.
W pozostałe weekendy, choć ja osobiście mam potrzebę popracować w końcu w ciszy, zwykle spontanicznie wyruszamy gdzieś razem w plener, by nie tracić czasu, trochę się wspólnie zmęczyć, i oderwać się od rzeczywistości. I tak, w ubiegły weekend byliśmy na wyprawie na plażę Pacifica i tamtejsze wzgórza, skąd (o czym dowiedziałam się dwa dni wcześniej z lokalnych postów na słynnym portalu społecznościowym) można zaobserwować wieloryby - humbaki. Udało się, zaliczyliśmy nasze pierwsze wieloryby "na żywo"! Były co prawda dość daleko, i zwykle pokazywały tylko czubek nosa, ewentualnie całą głowę, ale nam jako nowicjuszom to wystarczyło (choć wiadomo, że spodziewałam się całego ogromnego wieloryba wynurzającego się spośród fal z imponującą fontanną rodem z "Pana Maluśkiewicza"). Na tę plażę jedzie się od nas około 55 minut, jest szeroka i długa, a piasek na niej jest czarnawy - ogólnie dla nas nie jest interesująca, choć jest popularna wśród surferów. Niedaleko stamtąd mieści się nasza ulubiona i dużo bardziej urokliwa Grey Whale Beach - Plaża Szarego Wieloryba. Ją jednak tym razem sobie odpuściliśmy, bo mieliśmy w głowie wieloryby, a poza tym jednak powinniśmy nie szaleć i dystansować się od ludzi. Ale tęsknimy. Nie tylko za nią, tęsknimy ogólnie za wolnością bycia gdzie chcemy i z kim chcemy.
Udajemy więc w weekendy, że jesteśmy trochę bardziej wolni niż jesteśmy, i w ostatni weekend zaliczyliśmy plażę z ciepłą wodą (ciepłą, bo z zatoki, nie z otwartego oceanu), w Alamedzie.
ALAMEDA - PLAŻE, WODA I WIDOCZKI
Spędziliśmy sobie tam kilka godzin, słońce prażyło, choć nie było tego czuć ze względu na silny wiatr (który notabene wciąż kładł nasz namiot przeciwsłoneczny płasko na piasku, co trochę dezorganizowało zajęcia), a woda przy brzegu była "kilometrami" tak płytka jak jeszcze nigdy (choć potem poziom wody znormalniał, i można było nawet popływać). Było milutko, choć momentami dość tłoczno, a ludzie w większości nie nosili maseczek. Oczyma wyobraźni widziałam mknące drogą powietrzną zarazki, ale kiedy się o tym nie myślało, to bardzo miło było "ponicnierobić". Chociaż, jakie tam NIC! - postawiliśmy aż cztery wieże zamku z piasku, powstał też mur i tunel wodny. Zaliczyłam samotny spacer ("me time"), ponapawałam się imponującym widokiem na San Francisco, pogapiłam się na ludzi, i w końcu wiatr i czas przegoniły nas do domu.

CLAYTON - GÓRKI I PAGÓRKI
Dla odmiany, dzień wcześniej mieliśmy w Clayton do odebrania profesjonalny zegarek biegowy starszego typu, który wyhaczyłam na lokalnej stronie sprzedażowej. Nie mieliśmy żadnych planów, a dziecko (prawie jak zwykle) chciało zostać w domu (zapewne myśląc o tych wszystkich bajkach, które tego dnia "zobaczy"). Ale Clayton to też miejsce w którym rozpoczyna się wiele szlaków prowadzących ku szczytowi Mount Diablo. Czyli takiej naszej najwyższej górki, na którą do tej pory udawało nam się tylko dotrzeć .. samochodem. Wiem, wstyd straszny.. Ale naprawdę, wiele razy szukałam jasnych informacji, jak i którędy się tam najlepiej wdrapać, z dzieckiem - i nic.
Tak więc "samo wyszło" że w kilkanaście minut przygotowaliśmy wałówkę, poubieraliśmy się, przekonaliśmy dziecię, i wyruszyliśmy. Tym razem po prostu bez zamiaru wchodzenia na MD wybraliśmy na chybił trafił (korzystając z opinii innych wędrowców) szlak, spośród trzech, o których wspomina aplikacja All Trails. * Bardzo fajna swoją drogą aplikacja - polecam sprawdzić, jeśli będziecie w USA na dłużej niż krótko, no i jeśli lubicie górskie wycieczki!
Trochę nam się pokiełbasiła trasa na początku wędrówki, ale znaleźliśmy na to sposób, i szło się baaardzo przyjemnie, choć warto wziąć na nią poprawkę jeśli ma się na stanie maluchy - bo droga powrotna prowadzi w dużej części ..ku górze! Całość ma 10 km, my z jednej strony zrobiliśmy ciut mniej, bo przed ostatnim odcinkiem odbiliśmy na skrócik, ale też z drugiej strony więcej, bo naddaliśmy drogi na początku - myślę więc, że młody miał w nogach niemal dyszkę, i to miejscami bardzo pod górkę. Narzekał trochę po 2-3 godzinach (dopiero, także nie mam uwag), ale dał radę! A kiedy zaczęliśmy już faktycznie schodzić, skakał jak kózka, i nabierał energii za trzech. Przewrócił się kilka razy o byle kamień, i trochę płakał, wiadomka, ale ogólnie jesteśmy z niego dumni! Zależy mi, żeby polubił wędrówki, wspinaczki, zmęczenie, żeby nie poddawał się i nie rezygnował za szybko, żeby wierzył, że potrafi.
Bo potrafi! :)



















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz