poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Jestem sobie przedszkolaczek. Zaczynamy szkołę!


Po 5,5 latach od pojawienia się na świecie i przejechania pociągami, samochodami, rowerami i samolotami 3 kontynentów (no dobrze, ich małych fragmentów), nasz Bąk idzie do szkoły. Do SZKOŁY. Już nie do pre-school, nie do pięciolatków, ale do K, czyli Zerówki, która jest tu przybytkiem na terenie szkoły. No dobra, jako że mam do tego bardziej tradycyjne podejście, które przywlokło się za mną z dawnych lat, to ja osobiście zerówkę nadal traktuję jak przedszkole, a nie szkołę. A może to tzw.wyparcie? bo przecież dziecko takie małe, ja taka młoda, i do tego nadal mam przerwę w pracy, no to szkoła ni w ząb tu nie pasuje. Ale jednak szkoła. Obowiązkowa.

Tymczasem, budzę się co rano o 6:30 (teoretycznie, przynajmniej do następnego dzwonka, i jeszcze kolejnego), jego zwlekam pół godziny później (praktycznie), i 35-40 minut później, po śniadaniu, pomykamy rowerem przez rześkie powietrze, pedałując zgodnie (tzn.zgodnie moja lewa noga po prawej a prawa po lewej, bo Fi na razie bakcyla rowerowego nie złapał i najchętniej pomykałby pewnie rowerkiem-popychaczem, ale to już wstyd przecież, więc biorę go na moje siodełko i już), a stawiając się w szkole jakieś 8 minut później. Wiążemy rumaka, i maszerujemy przez campus vel kampus, za rękę, potem buziak, i jeszcze chwilka na placu zabaw. Fi pomyka tam za swoją ulubioną koleżanką Amy, która wtedy trochę zwraca na niego uwagę, ale trzyma się jednak z dziewczynami, więc Fi pałęta się obok nich, rozpędza się, zawraca widząc że ich nie ma, wciąż proponuje jakieś wspólne zadania, chciałby dowodzić, biega za nimi, czasem one za nim, a ja trochę tam sobie jeszcze stoję, bo przecież to takie słodkie.
Po czwartej odbieram go z day care, czyli hmm, świetlicy takiej, w zupełnie innym miejscu. Staram się na rowerze, choć nadal to nie on uprawia ten sport, tylko siedzi jak król na siodełku a ja cisnę z naszą dwójką na wiadukt, zlana potem i sapiąca jak lokomotywa, ale ambitna, żeby nauczyć skorupkę wytrwałości i ambicji za młodu.
Rower. On o tym słyszy, ale na razie nie wierzy że trzeba będzie nauczyć się na swoim rowerze i już. Siodełko posłuży nam jeszcze tylko chwilkę, bo zbliżamy się do granicy wagowej - Fi namiętnie każdego dnia się waży, zupełnie jak Dziadzia : przed kąpielą i po kąpieli, a czasem w wersjach w piżamie i bez. Kiedy waży o 10 czy 20 dkg więcej niż poprzedniego dnia, jest z siebie dumny. Też bym tak chciała, o ile to mniej kłopotu i stresu!

.. Na 8-mą do szkoły. Moje 20,4 kg miłości, i wszelkich innych uczuć. Nawet się nie obejrzę, kiedy pójdzie na jakieś studia, a przecież odkąd się urodził, minęła zarazem cała wieczność w moim nowym życiu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz