Filip ma przyjaciela. Fajnie mieć przyjaciela.To już jego BFF # 3 (dla nieświadomych - a sama się do nich jeszcze parę lat temu zaliczałam - BFF oznacza po prostu Best Friend Forever;)).
Pierwszym BFF był Shrey, bardzo fajny chłopczyk poznany w przedszkolu Kiwi w Indiach. Fi z nikim innym nie chciał się bawić. Rodziców Shrey też miał bardzo fajnych. To była rodzinka hinduska, ale trochę inna niż typowa lokalna. U nas, w Tamil Nadu, zasady i kultura były bardzo tradycyjne, bardziej niż w wielu innych rejonach Indii, a to trochę utrudniało bliższe kontakty z lokalnymi rodzinami. Pomimo tej ogromnej ilości pięknych uśmiechów, którymi raczyli nas ludzie na ulicach. Rodzice Shreya byli jednak po pierwsze z północy (a północ, zwłaszcza okolice New Delhi, skąd pochodziła mama Shreya, jest pod wieloma względami mniej tradycyjna), a po drugie mieszkali przez jakiś czas w Anglii - gdzie też zresztą przez kilka lat studiowali i trochę pracowali. Potem przenieśli się - zresztą jako "ekspaci", w ramach kontraktu taty Shreya - do Indii. Parka bardzo sympatyczna, a przy tym dość wyluzowana. Ich dom był jedynym niemal miejscem, gdzie w Indiach mogliśmy spróbować dobrego wina.
Drugim BFF Filipa został Anton. Poznali się w naszym pierwszym przedszkolu (pre-school) w Kalifornii. Anton jest nadal jego przyjacielem, ale od jakiegoś czasu, po zmianie przedszkola, spadł na pozycję (chyba) #3. Był czas, że Anton po porannym przyjściu do przedszkola nie ruszał się ze swojego miejsca na dywanie, dopóki nie pojawiał się w nim Filip. Bawili się wciąż razem, i nikt poza Filipem dla Antona nie istniał. Nie do końca wiem, jak to z tym było u Fifiego. Anton to chłopczyk z rodziny francusko-hiszpańskiej, z Fifim jednak od zawsze porozumiewają się po angielsku.. To zjawisko zresztą nigdy nie przestało mnie zadziwiać (ani rozczarowywać - bo przecież to byłaby dla chłopaków super okazja, by z rówieśnikiem - a nie tylko z rodzicem - porozmawiać po francusku!).
Drugim BFF Filipa został Anton. Poznali się w naszym pierwszym przedszkolu (pre-school) w Kalifornii. Anton jest nadal jego przyjacielem, ale od jakiegoś czasu, po zmianie przedszkola, spadł na pozycję (chyba) #3. Był czas, że Anton po porannym przyjściu do przedszkola nie ruszał się ze swojego miejsca na dywanie, dopóki nie pojawiał się w nim Filip. Bawili się wciąż razem, i nikt poza Filipem dla Antona nie istniał. Nie do końca wiem, jak to z tym było u Fifiego. Anton to chłopczyk z rodziny francusko-hiszpańskiej, z Fifim jednak od zawsze porozumiewają się po angielsku.. To zjawisko zresztą nigdy nie przestało mnie zadziwiać (ani rozczarowywać - bo przecież to byłaby dla chłopaków super okazja, by z rówieśnikiem - a nie tylko z rodzicem - porozmawiać po francusku!).
Kota gra na pianinie. Od ponad roku chodzi na zajęcia do szkoły Yamaha. Myślę, że to dzięki temu właśnie kilka miesięcy temu, po wielu wspólnych rozmowach i sygnałach od Filipa, że ten chciałby uczyć się gry na pianinie, poszłam z nim podekscytowana, choć pełna wątpliwości na lekcję próbną. Przyznaję ze wstydem, że moje myśli leciały mniej więcej tak: "jak to, naprawdę? Fifi chce grać na pianinie? coś mi tu śmierdzi..".
Na zajęciach było całkiem fajnie! Pomijając fakt, że syn beze mnie nie ośmielił się wyjść na środek salki z pozostałą dwójką dzieci, a kiedy już wychodziliśmy razem na ten środek, to chował się dosłownie za, oraz pod, moją spódnicą.. Pani prowadziła zajęcia faktycznie od podstaw i przez zabawę, więc tak, by zachęcić maluchy do nauki. Myślę, że oboje mielibyśmy szansę nauczyć się podstaw spokojnie.. W końcu grałabym na jakimś instrumencie, jupi!
No, ale niestety, kiedy przyszedł moment kolejnych zajęć, Fifi zaparł się rękami i nogami, i pianino (przynajmniej na razie) poszło w odstawkę.. Za to obiecał, że pójdzie na lekcje pływania. Pomimo, że on "przecież umie pływać".
Tak więc wczoraj oto, 24 kwietnia, zakończyliśmy z sukcesem pierwszy poziom nauki, zwany "Starfish". Fifi na ostatniej lekcji umiał już pływać strzałką (tzn trzymając w rękach deskę), bez pani. Owszem, odepchnął się kilka razy nogami od dna, ale jednak płynął i starał się ładnie oddychać. Fajne te lekcje. Na koniec dziecię me otrzymało certyfikat, a do tego w szatni czekała na niego "niespodzianka".. całe stado nastolatek bez koszulek i bez staników.. Jeszcze nigdy dotąd nie widziałam, żeby aż tak się na coś zapatrzył. Mnie było głupio i raczej unikałam kontaktu wzrokowego z dziewczynkami, ale on się nie krygował, i patrzył na nie jak sroka w gnat. Niby zajęty wycieraniem, ale wciąż zerkał spod byka. W sumie nie dziwota, to jego pierwsze piersi "luzem" poza mamowymi!
Ale do szkoły muzycznej to my jeszcze wrócimy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz