niedziela, 30 lipca 2017

STARE vs NOWE .. (czy nic w przyrodzie nie ginie?)

Więc to już teraz, zaczynam czuć nóż na gardle.. a pakowanie musi ulec przyspieszeniu..
Wedle ostatnich doniesień został nam tutaj w Indiach jeszcze tylko niespełna tydzień. Potem co prawda nie opuszczamy tak od razu Indii, ale - i tu niespodzianka, bo miało być zupełnie inaczej
, i do dziś wersji było co najmniej trzy, a każda skrajnie różna od pozostałych - zostajemy tu jeszcze na wakacje, by po nich dopiero wyruszyć do Europy po wizę. I potem już siuu..!

.. płynie czas. tiki-tak..
A wraz z pakowaniem, równolegle, wyprzedaże domowe.. generalnie pozbywanie się rzeczy. Rzeczy, które nie będą nam już potrzebne i do których nic nie czuję, oraz takich które potrzebne by nam były, ale przecież racjonalniej będzie kupić na miejscu, bo na przykład inne tam są wtyczki i napięcie w gniazdkach, lub bo to okazja do wymiany, no i tych z trzeciej (pierwszej?) grupy, rzeczy, które najchętniej zostawiłabym na tzw.zawsze. Na stryszku, w skrzyniach i koszach, gdybyśmy tylko mięli własny stryszek.. Rzeczy na widok których, gdy tak spakowane i na wpół przygotowane do wyniesienia jeszcze dziś czy jutro, do kogoś obcego, wykręcają mi z matczynego oka łezkę.
No bo jak to tak, nie dość, że dziecię nasze małe opuszcza kolejne już w swoim krótkim jak dotąd życiu miejsce, by zaznać czegoś nowego, i już (tak wcześnie!) ustąpić w serduszku miejsca nowym przyjaźniom, choć te pierwsze tak pięknie rozkwitają, to jeszcze mam mu perfidnie zabrać jego koszyk na zakupy..??? Przecież co kilka dni regularnie robi z nim u mnie w kuchni zakupy, ma swój portfelik i lubi to. A jego puzzle, jego stolik do malowania, i ten drugi, zielony, do jedzenia śniadania..?
..przygotowane dla kogoś na dziś.. a materac właściwie dopiero odkryliśmy
(w przeciwieństwie do wózeczka, bo tego drania mamy już od dawna - przywieziony z Budapesztu i namiętnie używany :))
Stoliczek artystyczny ..

Ech, w tym właśnie momencie już bardzo żałuję, że zdecydowałam się na sprzedaż, wraz ze stolikiem, krzesełka.. Może uda mi się uzgodnić z panią, że ode mnie odkupi sam stolik, a krzesełko sobie zorganizuje... Przecież ono nie jest ciężkie, moglibyśmy je wziąć, a zawsze to "jego" krzesełko.. Nie można chyba tak TOTALNIE wszystkiego wymieniać..?!
Jednak trzeba wziąć poprawkę, bo mówię to ja, która (niestety) bardzo się przywiązuje do przedmiotów, ubrań, i sentymentalnie nie wymienia zawartości szafy (tylko dokupuje nowe, ha ha). Więc może coś ze mną jest nie tak? No niech mi ktoś szczerze w twarz powie. Taak.. tylko która matka nie czuje czasami tego, co ja? Przełykane łzy przy sprzedaży pierwszego łóżeczka, wyrzucaniu tych co bardziej zniszczonych ubranek.. Uderzanie skrycie głową w ścianę przy oddawaniu wanienki czy przewijaka.. Sekretne chowanie do pudełek, by nikt się w domu nie zorientował, pierwszych bucików, czy kilku przynajmniej koszulek. Podrzucanie do pakowania przy przeprowadzce pierwszych zabawek, bo ta była pierwszą od taty, a z tamtą stawiał pierwsze kroki.. Moich zabawek nikt nie zostawiał, a kilka zapamiętałam szczególnie, i chciałabym móc je teraz dać synkowi. Już nie wspominając o niektórych książkach.
Niestety jednak, wszystkiego nie przemycę, trzymają nas w ryzach limity wagowe, więc zaciskam mamowe zębiska, i przygotowuję jedną paczkę na darowiznę, inną do przedszkola, kilka innych przy okazji próbując odsprzedać. Niech się jeszcze jakiś dzidziuś nacieszy.

I mimo całej ekscytacji wyjazdem, zmianą miejsca (z TEGO, bo mimo całej egzotyki, i wielu rzeczy których będzie mi stąd brakowało, to już dość tutaj.. przynajmniej na razie) (a zupełnie przy okazji na TAMTO, którego bym się NIGDY W SWOIM ŻYCIU nie spodziewała), marzy mi się zapuszczenie korzeni, znalezienie w końcu miejsca na ziemi, skrawka trawy, czterech ścian, gdzie moglibyśmy wspólnie naszą małą rodzinką budować coś na dłużej, do czego moglibyśmy się przyzwyczaić bez strachu przed kolejnym rozstaniem..

Kawałek świata który zdążyłam już wstępnie spakować ..

Obaj Przyjaciele na niedzielnym dwu-rodzinnym brunchu
(mimo ogromneeego wyboru, wyborem naszych dzieci pozostawał oczywiście makaron
oraz - w nieskończonej ilości - indyjskie placki roti.. Lodów nie liczę :))



A po obiedzie dobrze jest ..cokolwiek, byle razem!

Sh i Fi ..Ciekawe czy, kiedy już wyjedziemy, kiedyś w życiu
przyjdzie im się jeszcze zobaczyć :/








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz