sobota, 20 sierpnia 2016

UCIECZKA-WYCIECZKA - TIRUPATI (Indie)

Tirupati Temple, zdjęcie z internetu

A więc (nie zaczyna się zdania od "a więc"!) od jakiegoś czasu chyba nie przepadam za spontanicznymi zrywami wycieczkowymi, czy to wakacje, czy weekend (ale nadal uwielbiam nieplanowane wyjścia na plażę, na ulicę (szaleństwo!), na basen (choćby po to, by sprawdzić, czy znów jest czysty), na zakupy (nie ma to jak wypad po ziemniaki.. ok, dość żartów, tu mam na myśli raczej zakupy w wydaniu europejskim:)), na koncert /w normalnym kraju, czy na piwo /też w normalnym.. ). Tutaj jednak rozwala mnie system.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Moja ŻONA! wynalazki plażowe dla dzieci.


Dziecko nasze nazywa mnie "moja żona ma famme". Chociaż dzisiaj uparł się, że "moja żona Asia" (a Asia to moja siostra, także tego..).  Mawia też "tata moris ciapati", "mama aneta idli mamusia". Ale o sobie złego słowa nie da powiedzieć, ooo co to to nie!
Do tego od wczoraj mówi : "Mamusia, żartujesz". I czasami sika na stojąco. 
Chyba czas się wybierać na tamten świat, ha!

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

STOLICZKU NAKRYJ SIĘ - co jemy w Indiach

Co my, panie, tutaj jemy. No bo spyta o to każdy, kto usłyszał gdzieś szczątek prawdy, że tutaj w sklepach nie ma tego czy śmego, bez czego u nas mało która kuchnia istnieje.

Co jakiś czas, powiedzmy około raz w tygodniu, odwiedzam Hot Chips. Powiedziałabym, że to taki ichni McDonald, w każdym razie fast food na pewno. Ale jeśli chodzi o jedzenie to u nich wszystko fast foodem jest chyba. O ile jest już przez kogoś wcześniej wstępnie przygotowane ofkoz;)) Tam nabywam drogą kupna : albo naleśniki zwane Dosa (do tego tysiączek różnych sosów), albo placki Idli (towarzyszy im to co Dosie), albo też tzw.SPL czyli Special Meal, w skład którego wchodzi zawinięta w wielki liść bananowca tona czystego ryżu, i jakiś milion małych woreczków, a każdy z innym sosem, lub warzywami, lub też plackiem chapati, czy kefirem. To serwują po 12:30. I to je panocku całkiem spoko. Znaczy jest różnorodne i jakby się uprzeć najedzą się tym i dwie osoby.

Raz na powiedzmy 2 tygodnie zaliczamy restaurancję, najczęściej położoną jakieś 30 minut drogi samochodem od naszego gniazdka, przy plaży - więc łączymy jakże przyjemne z pożytecznym (a to pożyteczne też przyjemne, bo serwują tam mega pyszną rybę, najczęściej wybieramy Red Snappera). Właściwie to sama nie wiem, co jest tu przyjemne a co pożyteczne (przedpołudnie na plaży i morze nadające się do kąpieli w - uwaga - kostiumie kąpielowym, czy nadmorskie stoliczki pod zadaszonym słomą niebem, obłożone zdrowymi pysznościami)..

A w domu ostatnio zaszalałam, bo wypożyczyłam od koleżanki (polskiej, a mieszkającej niezbyt daleko) maszinkę do miętolenia mięsa! Wykupiłam pół sklepu z drobiem, i w ciągu ostatnich niespełna 2 tygodni zaliczyliśmy kotlety mielone, pierogi z mięsem, a wczoraj to nawet gołąbki! szaleństwo mówię wam. Oczywiście Fi zaliczył tylko pierwszą pozycję, no ale przyjdzie i na niego kiedyś czas. Hope so.


Robię też twaróg, jogurty naturalne, soki naturalne (z papai, pomarańczy, słodkich cytryn, marchewki, buraka, banana, czy co mi tam innego wpadnie w szpony), a wieczorami niemal codziennie jadamy (niestety?) bagietkę z odkrytą przez nas tutejszą wersją sera Cantal. Jadamy zupy (bez - chlip - korzenia pietruszki czy selera) i makarony, z warzywami lub drobiem. I o ile o tym pamiętam, to staram się czasami (zbyt rzadko, ale zmienię się!) kombinować z ciecierzycą, czy soczewicą. Ostatnio do tego eksperymentalnie zrobiłam kapustę kiszoną. Przyznam że wyszła całkiem niezła, choć mało kwaśna, ale jak się nie ma co się lubi..
Mo co dzień w pracy spożywa (..to samo..;)) różne (ale niezbyt się różniące) wersje potrawy z ryżu i kilku sosów, więc z ryżem w domu nie powinnam przesadzać, ale że mnie też go potrzeba, to czasami mąż mój dostaje w domu kolejną jego porcję, no bo co.
Radości i smutki zapijamy czasami (?) winem (baaaaaardzo rzadko, bo jest tu mega drogie i raczej niedobre, ale teraz zapasy zostały uzupełnione wizytą we Francji i Polsce i na Węgrzech więc jest sielanka ;)) lub Cuba Libre, czasami wjeżdża na stolik kawowy King Fisher, czyli tutejszy browar. A do tego woda-woda-woda! powinna być wypijana w ilościach nieskończonych, a jest wypijana jak sobie przypomnę, plus do każdej kolacji i śniadania.

Czasami zatrzymujemy się na ulicy, co by zakupić wodę kokosową (przysmak całej naszej trójki) lub cane sugar water czyli wodę z trzciny, pyszną ale ciut słodką. Z ulicą trzeba trochę uważać bo ostatnio nam się goście potruli (jeden gość) sokiem z ananasa. Nie wiem czy dodali do niego kostki lodu, czy po prostu blender był nie pierwszej czystości, niemniej położyło nam gościa na 2 dni do łóżka (i tak sporo leżał, ale jednak doszła do tego zajętość łazienki itp.. ;))

A na dzisiaj jeszcze niestety kompletnie nie mam pomysłu....
Poprosiłabym w tej sytuacji, żebyście mi coś prostego a pysznego podpowiedzieli, ale to mija się z celem, bo przecież to blog póki co prywatny i raczej baaardzo mało znany ;))
* chociaż jeśli ktoś tu jakimś sposobem zajrzał, to będzie mi miło ujrzeć jakiś wpis w odpowiedzi na zawołanie.. hmm.. idę przebierać nóżkami:)